Wrócił do swojego mieszkania w jednym z nowych
blokowisk i rzucił plecak na łóżko. Od razu włączył swój komputer, po czym
wziął się za szukanie odpowiednich kabli
i połączeń w schowku koło szafy.
i połączeń w schowku koło szafy.
Zanim wygrzebał właściwe, komputer zakończył procedury
uruchamiania. Wyciągnął dalej świecący pocisk, postawił go między monitorem a
klawiaturą i podpiął przewody do wyjść komputera, a następnie do naboju.
Uruchomił program skanujący i wyszedł na zewnątrz. Skanowanie powinno skończyć
się nawet przed jego powrotem.
Zbiegł szybko po schodach – nie było ich wiele między
drugim piętrem a parterem – i udał się na krótki spacer po blokowisku. Po paru
minutach cieszenia się rześkim wiosennym powietrzem
i ciepłym słońcem wyciągnął telefon i zadzwonił. Odebrał starszy, zamyślony męski głos.
i ciepłym słońcem wyciągnął telefon i zadzwonił. Odebrał starszy, zamyślony męski głos.
- Tak? Halo? Owen? Czy to ty?
- Tak, doktorze.
Tak jak pan chciał, sprawdziłem ten nowy moduł magnetyczny.
- Tak? To
wspaniale! I jakie efekty? Jakieś przemyślenia? Uwagi?
Zrelacjonował
doktorowi całą sytuację na strzelnicy. Czas i dźwięk ładowania. Strzał. Wiązka
światła. Odrzut.
Uderzenie i grad odłamków. Dziura po strzale.
Nie wspomniał o pocisku. Chciał to najpierw zbadać
samemu.
- Pocisk wyłączył zasilanie w budynku. Ludzie myśleli,
że to zamach bombowy – skończył Owen.
- O mój...ale nie zraniłeś nikogo? Puścili cię?
- Tak. Obyło się bez rannych i problemów.
- Chwała!... Wyślij mi swój karabin, i to jak
najszybciej. Trzeba kontynuować badania. I uważaj na siebie!
- Proszę się o mnie nie martwić, doktorze. Dam sobie
radę.
Rozłączył się i westchnął. Nadopiekuńczy charakter
doktora działał mu na nerwy.
Podczas rozmowy nie przestał chodzić i zbliżał się
właśnie do placu zabaw obok jego bloku. Biegało po nim kilkoro dzieci, a ich
rodzice siedzieli na ławkach dookoła i rozmawiali ze sobą, pilnując swych
pociech. Wydawali się całkowicie spokojni, zajęci sobą. Najwyraźniej wieści o
rzekomym zamachu jeszcze do nich nie dotarły. I dobrze. Tylko by się niepotrzebnie
przejmowali.
Coś małego i śmiejącego się uderzyło go w nogi. Dopiero
wtedy dotarło do niego, że stanął
w miejscu. Spojrzał w dół. Przed nim, mała zarumieniona dziewczynka dukała przeprosiny. Kucnął żeby mieć jej oczy na równi ze swoimi. Już miał zacząć mówić, że nic się nie stało, że jest w porządku, gdy zauważył, że w swoich malutkich rączkach ściska nabój identyczny do tego w jego domu.
w miejscu. Spojrzał w dół. Przed nim, mała zarumieniona dziewczynka dukała przeprosiny. Kucnął żeby mieć jej oczy na równi ze swoimi. Już miał zacząć mówić, że nic się nie stało, że jest w porządku, gdy zauważył, że w swoich malutkich rączkach ściska nabój identyczny do tego w jego domu.
Więc było ich więcej? Chciał zdobyć ten i jakiekolwiek
inne istniejące egzemplarze. Dla kolekcjonera jak on każdy był warty fortunę, a
takie małe dziecko nawet nie wie, co trzyma. Trzeba było działać, najlepiej
sposobem.
- Nic się nie stało. A tobie nic nie jest? – Zapytał.
- N-nie...-wyjąkała dziewczynka, odwracając wzrok.
- To dobrze. Jak masz na imię?
- Tata powiedział, żebym nie rozmawiała z obcymi –
ponownie skupiła się na nim i uniosła bródkę. – A pan jest obcy.
- Ja nie jestem obcy. Na pewno mnie tu już nieraz
widziałaś. Często biegam po osiedlu – uśmiechnął się. Miał nadzieję, że
przekonująco.
- W sumie – znów się zmieszała – faktycznie pana znam.
Ma pan taki śmieszny czarny kostium!
Śmieszny kostium. Prototypowy pancerz z włókien
węglowych. Lekki, odporny
na uszkodzenia, specjalnie przystosowany do wysiłku fizycznego. A ona nazwała go śmiesznym! Rozważał zwyczajne zabranie jej naboju i powrót do mieszkania. Tak byłoby prościej.
na uszkodzenia, specjalnie przystosowany do wysiłku fizycznego. A ona nazwała go śmiesznym! Rozważał zwyczajne zabranie jej naboju i powrót do mieszkania. Tak byłoby prościej.
- Tak, to mój kostium, masz rację – odpowiedział,
wzdychając.
- No więc ja jestem Paulina – dziewczynka rezolutnie
wyciągnęła przed siebie rączkę.
- A ja Owen. Miło mi – uścisnął ją z lekka. – Powiedz
mi, co tam trzymasz? – Wskazał
na trzymaną sztukę amunicji.
na trzymaną sztukę amunicji.
- To? – Pokazała nabój. – To prezent od tatusia.
Dostałam to na urodziny.
- A jest dla ciebie cenne?
- Tak! Bardzo! Jest piękne, i jest od tatusia! To
najlepsza rzecz, jaką mam.
- Więc nie chcesz się z nim rozstać?
- Nie. W życiu – zacisnęła na naboju rączki aż do
białości.
To utrudniało sprawę. Wyrwanie jej go z rąk byłoby
zdecydowanie bezproblemowe. Mała dziewczynka nie mogła stawiać oporu. Szkoda
tylko, że po czymś takim konieczna byłaby przeprowadzka. Chociaż taki skarb
pewnie byłby tego wart.
- Hej! – Krzyk wyrwał go z zamyślenia. Zza bloku
wyszedł ojciec dziewczynki. Jego widok rozwiał plany kradzieży. Facet był
większy i szerszy od niego, z ogoloną głową i dresami na sobie. Ogromne mięśnie
wypełniały ubiór, a pięści już miał zaciśnięte, gotów zaatakować Owena.