Wednesday 24 October 2012

Dziesięć żądeł, pt17


Przyniosło to porządne dochody. Prawie każdy klient odchodził z torebką z nabojem
i uśmiechem na twarzy. Obsłużył nawet jakiegoś dziadka, który szukał prezentu dla wnuczka. Tak
to go rozczuliło, że wyciągnął spod lady specjalnie wygrawerowany pocisk z dużą i bardzo wydetalowaną sarną na łące. Przynajmniej młody będzie miał trochę radości w życiu.
No i zadowolony dziadek dał małą premię.
A kolejka wcale nie chciała się zmniejszać. Na miejsce każdego obsłużonego klienta przychodził nowy. I tak mijały godziny, aż wreszcie zaczął padać deszcz.
O ile lekki chłód zdawał się wręcz stymulować tłum, zimna woda szybko go przerzedziła. Krople dudniły o brezentowy dach, kałuże zbierały się w ugniecionych dołkach, nie mogąc odpłynąć do żadnej studzienki. Ludzie uciekali pod dachy albo rozkładali parasole i kontynuowali swoje wędrówki przyspieszonym krokiem.
Owen żałował, że nie wziął swojego.
Przynajmniej wszyscy sobie wreszcie poszli. Odetchnął głęboko, lekko męczony pracą. Robił to może parę godzin, a już był zmęczony. Zastanawiał się, skąd Rodrigo miał siły i chęci robić
to co dzień i przez cały czas. Może przyzwyczajenie, inny charakter? Albo nie podobało mu się to, ale coś w życiu trzeba robić. Tak czy owak, wychodził na tym dobrze. Jego kieszeń była wypchana i ciężka od pieniędzy, a całkiem sporo było w niej banknotów.
Rodrigo, dalej z tym samym lekkim uśmiechem, popatrzył na niego i skinął głową w kierunku zaplecza. Razem weszli na tył sklepu. Owen wyciągnął całe zarobki i usypał z nich kupkę na środku biurka.
- Twoje towary schodzą jak ciepłe bułeczki – zauważył.

No comments:

Post a Comment