Thursday 27 December 2012

Yet to be named, pt33


What happened here? It was almost pitch black due to the only source of leight being moonlight seeping through firing holes in the front wall, but he could make out two guards sitting by a table and being dead asleep. Or dead. Or not. Their chests moved steadily as they breathed slowly. But where was Shirral?
He moved a step forward, trying to see through the darkness. She should be near the opening mechanism, but he couldn't see that either.
Oh. It was between the guards, a large wheel with pegs around it to allow for a steadfast grip. So she should be....
She was curled up in a ball at their feet. What? He nudged her. Nothing. He shook her. Also nothing. Was she even alive? Yes. She breathed and appeared to be just sleeping. He let out a sigh of relief. It was pre-emptive, given the situation, but still. Why was she asleep in the first place? he shook her again, slightly stronger. Nothing again. He yawned.
What?
How come? He felt rested just moments ago, and running for your life certainly doesn't make you sleepy. Something dark and evil was in play here. He had to get her out and back onto the horse. And hope that he could ride it. Because that was uncertain. He cursed. That just reminded him of his leg once again.

Dziesięć żądeł, pt26


Widok wypełnił się zielenią. Długie, nieregularne szeregi grobów wyglądały jak ruiny jakiegoś kamiennego miasta.
                Puste, ciche, a przede wszystkim straszne.
Zerknął na swój GPS. Cel był dokładnie przed nim, na końcu alejki.
W kapliczce cmentarnej. Aż się zatrząsł ze strachu. Powoli, nieustępliwie ruszył jednak przed siebie, bacznie rozglądając się dookoła.
Nie rozumiał swojego zachowania. Rozum od dawna krzyczał na niego, że nie ma się tu czego bać, że zmarli nie wstaną ze swoich miejsc i rzucą się na niego. Lecz strach pozostał od dziecka i odejść nie chciał.
Kapliczka była wykonana ze stylem, po gotycku. Na starą modę, ale nowoczesnymi materiałami. Witraże były zakratowane, cegłę wyparł beton, a na wieżyczce królował piorunochron. Tylko drzwi zrobione były ze znanego wcześniej drewna - a może były stare? - i dominowały rozmiarem, ornamentami i zamkiem.
W starym, łatwym do otwierania stylu. Poczucie celu odgoniło nieco pobudki wyobraźni. Nie przestał się trząść, ale przynajmniej opanował się na dość, żeby znaleźć wytrychy rozrzucone po plecaku. Wziął się za drzwi, nasłuchując charakterystycznego kliknięcia w absolutnej ciszy. Zamiast tego usłyszał charakterystyczny trzask łamanego wytrycha. Warknął cicho i spróbował ponownie, tym razem ostrożniej. Znowu trzask. Odetchnął głęboko w próbie ukojenia skołatanych nerwów. Trochę to zajęło, ale w końcu poczuł, że panuje nad sobą. Ponownie włożył wytrych, delikatnie grzebiąc w mechanizmie zamka.
Tym razem było kliknięcie. Nacisnął klamkę i otworzył drzwi na oścież. Uderzyło w niego lekko zatęchłe powietrze. Na środku kapliczki stały dwie trumny przygotowane na ostatnią swoją podróż. Na ścianach zamontowane były półki z urnami na prochy. Całości dopełniał krzyż i niezapalone świece na przeciwległym końcu pomieszczenia. Ot, zwykła cmentarna kapliczka.
Z ukrytym w niej skarbem.

Wednesday 19 December 2012

Yet to be named, pt32


The door was luckily open. At least that was in their favour. On the other hand, he was now alone in a city that was fast asleep and didn't even care about a fire. For a moment, he could swear he heard snoring. It was rather unnerving. He kept looking around and sometimes up, not willing to get ambushed by anyone.
The gate budged with a loud crank. It made him jump in the saddle. He was so on edge. Anything would scare him right now. The anticipation of something was almost as bad as the undead themselves. With the latter, you at least knew what to expect.
Here, it could be anything.
The gate stood wide open. Now for her to get back and ride away from this place. He couldn't wait to get out of here and to a place that was actually safe.
....But why is she not coming out of the guardhouse? Has something happened to her? Shouldn't she scream or make at least some noise? What if the monster dispatched her without any noise? Maybe he should just run for his life and hope he can make it. That's rather sensible, right? Selfish, sure, but sensible nonetheless.
He sighed. Who was he trying to fool? he had to at least try saving her. He got off the horse. Let's hope it doesn't run off into the wilds. Sword drawn, he approached the gatehouse door and climbed the stairwell behind it. Not a pleasant task, given the state of his leg, but he got above the gate, where the mechanism was located.

Dziesięć żądeł, pt25


Wznowił skanowanie dwóch pozostałych pocisków, ściągnął komputerek z przedramienia i udał się do szafy. Wyciągnął z niej czarny kostium z włókna węglowego, ten „śmieszny strój”, o którym mówiła Paulina. Zbroja na miarę naszych czasów, odporna i stylowo czarna. Dobra do operacji pod przykrywką w nocy, gdy nie widać jej z dwóch metrów. Warunki na nią były idealne. Założył ją i kilkoma ćwiczeniami rozciągającymi sprawdził, czy dobrze leży. Niestety nie miał do niej hełmu, który przechodził właśnie modernizację w rękach doktora. Zamiast tego z szuflady biurka wyjął mały noktowizor i schował go do wewnętrznej kieszeni razem z komórką. Założył z powrotem komputerek na przedramię. Ze schowka wyciągnął futerał ze swoim pistoletem. Objerzał go, zastanawiając się, czy się przyda. Doszedł do wniosku, że tak. Otworzył futerał i obejrzał broń. Byłą czysta i bez uszkodzeń. Wyciągnął magazynek. Pełny. Z innej szuflady buirka wygrzebał tłumik i zakręcił go u wylotu lufy. Załadował na powrót broń i włożył do kabury przy pasie. Kolejne dwa magazynki weszły do małego pojemnika na prawym przedramieniu. Na wszelki wypadek.
                Wypakował wszystko z plecaka i spod łóżka wrzucił doń linkę z hakiem. Wrzucił też apteczkę z szafy i parę staromodnych wytrychów z biurka. Znowu schylił się i sięgnął pod łóżko po dwa granaty dymne i zatknął je za pas.
                Czuł się gotowy. Wypił jeszcze na szybko przedostatni jogurt z lodówki, pogasił światła i wyszedł. Tu zaczynały się schody - z mieszkania w dół, oczywiście, ale też do pozostałych nabojów. Przynajmniej nie mieszkał daleko od cmentarza, i tam postanowił się udać. Na pewno będzie też prościej niż włamać się do willi biznesmena.
                Chociaż z drugiej strony czekała na niego walka z własnymi słabościami.
                Mimo wszystko szedł żwawym krokiem, mijając po drodze parę osób cieszących się spacerem po oświetlonych ulicach albo idących w sobie tylko znanych celach. Nikt nie poświęcał mu wiele uwagi, a w miarę oddalania się od bardziej centralnych części miasta ruch malał.
                Wreszcie dotarł do ciemnej połaci cmentarza. Latarnie uliczne świeciły się wzdłuż całej drogi, ale światło zdawało się nie przenikać kratowanego ogrodzenia, ukazując tylko groby najbliższe brzegu.
                Znalazł bramę wejściową. Tam z racji braku zasłaniających grobów oświetlone było kilka metrów żwirowej ścieżki. Sama brama była jednak zamknięta. Rozejrzał się. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Szybko wdrapał się na ogrodzenie i przeskoczył na drugą stronę. 

Wednesday 12 December 2012

Yet to be named, pt31


He didn't know why, but he did. There was no point worrying about it. He focused on looking around instead. Something could be watching.
They made their way to the gate heading north. It was blissfully uneventful. Nothing even moved. The final turn before the gate, however, brought a problem along with its end.
- The gate is closed - Alvaren pointed out.
- Yes, I noticed. Thanks for the keen observation.
- How do you intend to get past it? - He ignored the cheeky reply.
- I don't know. Yet. We have to open it, I suppose.
- But how?
- It can't be that hard if even a guardsman can do it - she answered as she pulled at the reins to stop their mount right in front of the gate.
It looked rather solid. Thick wood reinforced with iron. That thing, coupled with strong walls, could protect this place from a siege for a long time.
Or trap everyone inside and make them face a terrible fate.
He hoped not.
- Well? - Shirral brought back the conversation. - What now?
- I don't know - he looked around. - There should be a mechanism in the gatehouse, I think.
- Seems reasonable - she jumped off the horse. - You wait here. I'll take a look in there - she pointed at a door in the wall. - I'll make it as quick as possible.
And off she went.

Dziesięć żądeł, pt24


Gwałtownie się podniósł, niemal wywracając krzesło. Pobiegł do schowka i zaczął niemal maniakalne poszukiwania, jakby bał się, że pomysł uleci z jego głowy. Wreszcie znalazł mały komputerek z opaską na przedramię. To jedna z rzeczy, które dostał od doktora w celu testó miesiące temu, a które naprawdę dobrze działały. Dawał szybki dostęp do informacjiw terenie i kontakt z resztą świata gdyby potrzebne było wsparcie. Miał wbudowaną prostą przeglądarkę internetową, komunikator i parę innych gadżetów, w tym GPS.
                Założył go i uruchomił, siadając przy komputerze. Trącił myszkę aby wyłączyć wygaszacz ekranu.
                Nie było otwartych plików z cyframi. Zaniepokojony sprawdził folder z wynikami skanowań. Tam był tylko film z pierwszego naboju.
                Na pewno nie miał zwidów. Aż tak głodny nie był. Podłączył ostatkiem kabli nabój numer dwa, zatrzymał skanowanie kolejnych i znó je włączył dla tego.
Tym razem zajęło tylko chwilę – komputer rozpoznał go już jako nośnik danych – ale zawartość było nieco inna. Oprócz dwóch plików z tekstem był tam jeszcze jakiś program. Zaciekawiony przestawił antywirusa – również od doktora – na maksymalną możliwą ochronę i uruchomił nowy plik.
                Wyskoczyło okienko z napisem „Namierzanie”, które po krótkiej chwili zniknęło. Zamiast tego w folderze pojawiły się dwa nowe pliki tekstowe. Otworzył te i dwa poprzednie. Nowe wyniki był diametralnie różne. To namierzanie potwierdziło jego przypuszczenia. Uruchomił GPS i wprowadził doń dwa znaczniki o współrzędnych z plikó na komputerze. Urządzenie szybko przetrawiło dane i pokazało obraz satelitarny miasta, a na nim dwa czerwone punkty. To był współrzędne geograficzne,a cokolwiek one wskazują, jest niedaleko. Wspaniałe wieści. Nacisnął palcem jeden z punktów natychmiast wyskoczyły informacje o miejscu.
                Cmentarz. Świetne miejsce na schowanie czegoś przed nim. Panicznie bał się duchów. Śmieszne, ale niestety prawdziwe. Otworzył informacje o drugim celu.
                Willa jakiegoś biznesmena. Jakiś kolekcjoner zagarnął nabój. A że bogacz, po dobroci go nie odda.
                I tym samym poszukiwania stały się trudniejsze. Wyjrzał na zewnątrz. Było już ciemno, tylko kawałek nieba był oświetlony przez odchodzące słońce niezasłonięte przez chmury. Ale przynajmniej przestało padać.

Thursday 6 December 2012

Yet to be named, pt30


They rode past the inn's courtyard. It seemed strangely silent. And dark. No light was coming from the big hall.
Something dreadful was happening. He started to suspect what the reason for such fear was. He didn't want to know, but what can you do?
They drove out onto the street coming from the gate and turned right, deeper into the city.
It was dark here, too. And silent. They rode past seemingly abandoned buildings illuminated only by moonlight. At least the moon was almost full. The town really shouldn't be like this though. The inn was far from closing and all the lanterns should burn into the early hours.
And yet they didn't. The pair entered a square in  front of the temple. The towers looked even more imposing from up close. An impressive work of architecture, that.
A work that look all but deserted. There definitely should have been a light above the main door. There was none.
- I can see that it's bad - Alvaren remarked. - But how bad is it?
- So bad you don't even want to know - Shirral replied. - Can you see a fire near the inn?
He looked behind. Indeed, there was a bright fire bellowing and spreading at its steady and unstoppable pace.
And nobody seemed to notice. An alarm should have been ringing for a good couple of minutes.
This bad.

Dziesięć żądeł, pt23


W lodówce nic konkretnego nie było, a pogoda skutecznie odrzuciła pomysł wycieczki do sklepu. Zaglądnął do portfela, wciąż leżącego w mokrych spodniach. Miał jeszcze nieco pieniędzy, dość na drugą z rzędu chińszczyznę. Zadzwonił więc do restauracji. Po złożeniu zamówienia ustawił niebieskie naboje w rzędzie przed monitorem i podłączył dwa nowe do komputera. Ten od razu wziął się do roboty. Owen natomiast siedziałoparty o biurko i wpatrywał sięw sztuki amunicji, zastanawiając się nad znaczeniem liczb na ekranie.
Spędził tak czas do przybycia chłopaka z restauracji. Odbierając jedzenie stwierdził, że nie zazdrości mu pracy – w takiej pogodzie jeździć do różnego statusu części miasta za psie pieniądze. Chociaż przyznał, że to przynajmniej pewna i bezpieczniejsza niż jego robota. Zjadł pierwszy porządny posiłek dnia przy stole w kuchni, ciągle myśląć o liczbach pomimo zmęczenia, które odciągało jego umysł od zadania, zamiast tego sprawiając, że wędrował po własnych ścieżkach, corza bliższych przyziemnych spraw, aż w końcu całkiem odpuścił i skupił siętylko na jedzeniu.
                Pomogła w tym naprawdę dobra chin=ńszczyzna. Zdecydowanie kucharz znałsię na swojej robocie. Szkoda tylko, że tak szybko ją zjadł. Odsunął od siebie puste pudełko i oparł się o stół. Jego wzrok spoczął na ostatnich kilku ziarenkach ryżu które jakoś zachowały się podczas zagłądy w postaci jego pałeczek. Przebyły taki kawał świata z jednym celem, to jest byciem zjedzonym, a jednak nie zostały zjedzone.
                Taki kawał świata...

Wednesday 28 November 2012

Yet to be named, pt29


At least the drop wasn't very long. Her feet were probably slightly below the stable roof. She let go of the now useless pipe and rolled on the ground to mitigate the fall.
It wasn't an ideal roll. The landing was too heavy and she almost certainly bruised her shoulder. Still, it was better than breaking a leg, or worse. The pipe landed on the cobbles right next to her with a clank.
Or that, if she was just a little to the left. Enough slacking behind. She got up and rushed into the stables. At the far end, Alvaren was about to finish strapping the sacks onto their place at the sides of the saddle. He looked her up and down as she snatched the reins from his hands and furiously tucked at the horse. He followed.
She was pale. Pale with fear, clearly. Was she like that last night? He didn't think so. He shuddered at the thought. That meant serious trouble. Worse so, the horse was fast asleep just a moment ago and was very reluctant to leave its resting place at such an hour. He would much rather be in bed too, given the state of his leg. But fate didn't quite agree to these needs. And what was he to do other than agree as well?
Getting out of the stable took much more time and effort than it should have. Luckily, the mob was nowhere to be seen. In fact, the street was completely empty. He got onto the saddle with some help from Shirral. She jumped on it without trouble. It just reminded him how much he hated his wound.

Dziesięć żądeł, pt22


Mijał opustoszałe ulice i sklepy, nie spotykając ani jednej żywej duszy. Po drodze widział tylko raz samochód wolno przejeżdżający obok. Taka samotność działała przygnębiająco, spotęgowana jeszcze przez pogodę. Jednak nie przejmował się tym zbytnio. Rozpierała go duma po zdobyciu dwóch kolejnych nabojów. Przy okazji stracił co prawda niemal całe oszczędności i zużył przysługę Rodriga, ale miał nadzieję, że nie wpłynie to znacząco na zbieranie pozostałych. Ah, już był cały mokry! Po powroci zostawi swoją misję na później i odpocznie, bo w takim stanie szukanie nic dobrego nie da. Ale skanowanie na pewno pmoże. Zakładał, że każdy nabój przenosi jakieś dane o tym projekcie. Trochę optymistyczne założenie, ale poza nim nie miał już żadnego pomysłu na lokalizację pozostałych sztuk.
W ogóle był pod sporym wrażeniem, że cztery znalazły się w jego rękach. To oznaczało, że gdzieś, ktoś – lub parę ktosiów – ma w swoich rękach pozostałe sześć. Jak Rodrigo dwa, albo Paulinka jeden.
Albo ten Żyd. Albo ktoś jeszcze gorszy. I tak wierzył, że jest w stanie je zdobyć.
Wbiegł na teren osiedla. Tu również nie było nikogo, po dzieciach nie pozostał żaden ślad. Nic dziwnego przy takim deszczu. Dotarł wreszcie do zadaszonej klatki schodowej. Był do cna przemoczony, uparcie ściskając czwarty nabój. Już spokojnie wszedł po schodach do swojego mieszkania. Zaraz po zamknięciu drzwi zrzucił z siebie wszystko na suszarkę w przedpokoju i ruszył pod prysznic. Zadanie zadaniem, trzeba dbać o swoje zdrowie.
Gdy wreszcie już stwierdził, że wystarczająco się ogrzał, poszedł do komputera i ubierając sie patrzył na wyniki skanowania drugiego naboju.
Właściwości był niemal identyczne z poprzednim. Waga, rozmiary i te sprawy.
I tak samo jak poprzedni, był nośnikiem danych. Jednak zawartość była diametralnie różna. Nie było żadnego filmu.
Były tylko dwa pliki tekstowe, a w każdym po dwa ciągi liczb. O co w tym chodziło? Nabój, zamiast odpowiedzieć na jego pytania, dodał nowe. Może to jakieś kody dostępu? Ale jeśli tak, to do czego i gdzie to jest? Albo zaszyfrowana wiadomość? Tym gorzej – nie znał kodu do szyfru, a złamanie go na pewno zajęłoby dużo czasu.
Nagle żołądek przypomniał mu, że nic dzisiaj nie jadł.

Wednesday 21 November 2012

Yet to be named, pt28


Late update, but I had to make the part somewhat rounded up! I hope you remember and like the new character, which I think deserved a longer part. Enjoy.

She turned from the window to look at the entrance. The door was wide open, the wardrobe on the ground, no longer able to stop the mob of drunk, angry townsmen. Two fell flat onto the makeshift barricade, likely the "battering rams" of the lot. Others were already painting and shouting at her.
Without further ado, she turned back to the alley. It was too high to jump down or onto the table roof. The only option was to go right. The top of that part of the inn was just below her. however, the tiles seemed steep and slippery. She didn't want to risk the jump.
What do, what do? She looked around the exterior wall. A wooden beam stuck out of the wall, going along the entire width of the alley below. That seemed to be the only way to go. And besides, she had no time to look for alternatives. She put her feet on the beam. It was barely enough for her to not fall. Almost a half of her feet was in the air. Don't think of the drop, that's what matters.
It was not a perfect time to go slowly given the people behind her, but she was almost certain she'd fall if she rushed along the beam. Still, the moment her feet were over the tiles, she dropped the half a metre dividing her and the roof and ran - or at least tried, the tiles were rather slippery - to the opposite end of the building. Behind her, shouts and insults were thrown at her from the window. At least none of them dared to follow her. that was a start.
But how was she supposed to get down on the ground? Now, nothing seemed like a good idea. nothing stuck out of the wall - well, besides the shutters directly below, but they couldn't possibly hold her weight. Maybe the inner side of the structure? She turned around to move over to the other side.
And then a mug got her under the knee.
What an awful coincidence. Those morons buzzing around their room decided it was a good idea to throw things at her, and the first thing they threw hit her almost perfectly! The mug was big and sturdy, so she failed to keep her balance on the steep roof and fell flat onto it. Worse yet, she was sliding off. She tried to grab the tiles to break the fall, but to no effect. Their laughs came to her ears. Great. Escape the undead twice to die to a mug. Just wonderful.
Her feet went off the edge. Then the rest of her legs. Then her torso and head.
At the last second, her hands grasped a drain pipe. she held on to it with all her strength.
She was too heavy. The pipe gave way and she continued her fall. Only for a moment. The farther end of the pipe appeared stronger than the other and still hung on to its spot. The stop was rather sudden, though. For a moment, she thought her arms would just tear off her body. She cringed her teeth, but opened her eyes to find a way further down.
As luck would have it, she could look right into the room with open shutters.
What she saw made her wish she just jumped down onto the ground.
A beautiful woman in an long, sleeveless black dress was standing by a desk tucked at the corner. She virtually couldn't describe her differently. Her long black hair fell in cascades below her shoulder blades, and her face was blessed with the most perfect smile. She clearly took pleasure in what she was doing.
What she was doing was apparently a necromantic ritual. All the furniture was pushed to the walls. A big circle, decorated with lots of strange, curved symbols, was painted on the ground with blood. The blood of a waitress, lying by the door, her stomach sliced open. She could see her innards, and that made her stomach tremble. Was she painting with her fingers? The lady's arm was covered in blood all the way up to the elbow, with a single droplet hanging on to her curled index finger.
Inside the circle stood a set of black armour. Compared to her dress, it was simple dark grey, but on its own it was most certainly black. And empty. Just standing right at the center of the circle.
And then it budged. Came to life. The symbols lit up, emanating with energy. Shirral could feel the magic pulsate in the air. The armour was coming back to life, and it would soon be home to something so vile she didn't dare think what.
The moment, so brief yet so full of emotions, had passed. The noise alarmed the lady. Her smile was gone in an instant, replaced by a grimace of anger that exposed her lengthened vampire teeth. Still, it looked beautiful, in a way. She pulled her blooded arm back, forming her fingers as if she held a small round object. Flames came out of thin air, forming around her hand. She hurled the fireball forward, right out of the window.
Again, it all happened in a brief moment. Shirral was to shocked to react. Thankfully, the pipe took over the initiative and finally gave up, letting her drop further down. The fireball merely heated her fingers as it passed overhead and spiralled into a building further down the road.

Dziesięć żądeł, pt21


- No co tak siedzi, milczy i się gapi? Przyszedł handlować, niech handluje, a nie czas mi zajmuje i nic nie osiąga – głos Żyda wyrwał go z rozmyślań. I dobrze.
- Zgoda. Więc powiem krótki. Wiem, że jest pan w posiadaniu pewnego niebieskiego naboju. ten nabój chciałbym od pana odkupić.
- Niebieski nabój! A to nie wie, że kolorowe są tylko zabawki dla dzieci, a nie naboje! – Zbulwersował się handlarz, wyrzucając ręce w górę.
- Właśnie niebieski. wiem, że go pan ma i chcę go odkupić – powtórzył spokojnie Owen.
- No niech mu będzie, uparty jak osioł i się jeszcze przymila – dziadek wstał i podreptał do meblościanki, wyciągając pęk kluczy. Otworzył jedną ze środkowych szufladek i wyciągnął towar. Wyglądał tak, jak pozostałe. Serce Owena aż zabiło szybciej.
- O ten właśnie mi chodzi – powiedział.
- No przecież wiem, że ten! – Odkrzyknął mu staruch. – Jeszcze kolory rozróżniam! Ci ludzie w dzisiejszych czasach, całkowity brak szacunku dla starszych. I jeszcze się buntują, jak się im pokazuje, że źle robią i poprawia. Ej, źle się dzieje, oj źle – marudził, wracając do stołu. – A co ma w zamian za to? – Zapytał.
- Mam takie małe cudo – odparł, wyciągając zawiniątko Rodriga i przesuwając je po stole w kierunku Żyda. Ten jakby od niechcenia podniósł pakunek i rozwinął papier, wyciągając srebrny wisiorek z dużym szafirem na miejscu medalika. Nic dziwnego, że nie mógł tego sprzedać. Na pewno nie przychodzili do niego chętni na coś takiego.
Przynajmniej się mu podobał. Chyba. Oglądał go z lekko otwartymi ustami, trzymając łańcuszek tuż przy oczach.
- Jest wart zdecydowanie więcej niż nabój – zauważył lekko zaskoczony tym faktem Owen. Chociaż wiedział, że nie będzie to aż tak proste.
- Ładny, ładny, nawet duży... – mruczał do siebie Żyd, oceniając biżuterię. Owen cierpliwie czekał na werdykt. Zegar odtykał dobre parę minut, zanim wisiorek wrócił do opakowania.
- Za mało za nabój – stwierdził krótko.
- Co? – Padło równie krótkie pytanie.
- No jak to co? No jak to co!? Za mało! Przynosi mi tu takie małe coś, chce w zamian takie rzadkie i jeszcze się dziwi, że nie dostaje? I jeszcze gada jak z obory, a do bogactwa się pcha! Co za ludzie, co za świat!
Gadanina zaczynała wytrącać go z równowagi. Z takim podejściem powinien mu dopłacić do naboju, a nie jeszcze narzekać. Szybko się opanował i zaczął:
 - Na pewno nie za mało. To tylko nabój, o wartości tylko dla kolekcjonerów. Takich, wnosząc po wystroju, wiele tu nie przychodzi, bo raczej nie grzeszą dużym majątkiem. Naszyjnik natomiast kupi dużo więcej osób i za jeszcze większą cenę, z której podbiciem nie będzie pan miał problemu. Zyskamy na tym obaj.
Dziadek uważnie go słuchał, a gdy skończył, chytrze się uśmiechnął.
- No, czyli jak chce, to nie jest taki głupi. Szkoda tylko, że nie chce – zaśmiał się cicho. – Niech będzie, że ma rację. Wisiorek za nabój, żeby to ojciec widział... świat schodzi na psy, mówię! – Trajkotał, zawijając z powrotem naszyjnik i podając Owenowi upragniony czwarty nabój. Ten wziął go, uścisnął starą rękę i podniósł się, gotów do wyjścia i zadowolony ze swojego sukcesu. Liczył, że starzec go odprowadzi, on jednak wrócił do swojej księgi i nie zwracał uwagi na otoczenie.
- To ja pana zostawię. Do widzenia – rzucił.
- Tak, tak, niech zamknie drzwi – wymamrotał Żyd nawet nie podnosząc wzroku.
Owen wzruszył ramionami i wyszedł przez ciemny korytarz na zewnątrz, ostrożnie zamykając drzwi. Nadal lało jak z cebra. Westchnął zrezygnowany, założył kaptur i pobiegł do domu ściskając w dłoni nabój.

Wednesday 14 November 2012

Yet to be named, pt27


'Then go and prepare your horse. I'll follow you shortly.'
He nodded and carefully, despite his anxiety, went over the windowsill.
And started to drop fast. Falling fast. That triggered his panic switch. He kept enough self-composure not to scream, but the ground was coming close rapidly. He closed his eyes, bracing for contact with the ground...
He slowed down. Not hitting-the-ground fast, but pretty fast nonetheless. He opened his eyes. There was still well over two meters to the ground.
'You're actually heavy', Shirral said from the room. Clearly, she was struggling to hold him in place.
'It's the saddlebags. A little further down, please. I'm still in the air.'
The rest of the way took a little longer, but he safely landed on his healthy foot. He tucked at the rope for her to drop it. She did just that. He coiled it carelessly and limped out of the alley. It joined with the street right at the edge of the inn's courtyard. He shot one last look behind.
There was an open window at the tip of the building's U, right above him. Light was coming from inside. well, let's hope anyone in there is less apprehended than most people around and won't alert the crowd to their location. Shirral was in the window, gesturing at him to hurry up. And so he did.
A loud crash came to his ear the moment he turned around the corner.
He hurried even more.
*         *         *

Dziesięć żądeł, pt20


- Dzień dobry, przyszedłem coś od pana odkupić i...
- Pana! Odkupić! Dobre sobie! Ja nic nie sprzedaję, nie kupuję, nic! A teraz wara!
- Rodrigo twierdził inaczej... – zdołał wydusić zanim drzwi zamknęły się z hukiem tuż przed jego nosem.
I znowu się otworzyły.
- Rodrigo, hę? Powinien uważać, jaki motłoch tutaj zaprasza. Ja nie prowadzę tu żadnego hotelu żeby każdego po kolei z ulicy zapraszać. Wejdzie i zamknie drzwi może wreszcie? Przeciąg tylko robi i ledwo się odezwie – Żyd podreptał z powrotem do ciemnego środka. Owen posłusznie spełnił jego polecenia i podążył za nim. Ściągnął kaptur. W środku przecież nie padało.
Niemal natychmiast ogarnął go silny zapach stęchlizny. Ten przeciąg jednak by się przydał. A oświetlenie jeszcze bardziej. Jedyne światło dochodziło z otwartych drzwi na końcu korytarza, przez które właśnie przeszedł starzec.
Wspomnienie o Rodrigu może nie było najmądrzejszym posunięciem, ale przynajmniej dostał się do środka. Poza tym, wyglądało na to, że się znają, więc może nie będzie miał o to pretensji. I skąd mógł wiedzieć, że staruch będzie taki rezolutny?
Był wielce ciekaw, jakie skarby sprzedaje tajemniczy człowieczek. Jeszcze kilka kroków i....
W przejściu stanął jak wryty. Widok odjął mu mowę i stał, gapiąc się na pokój.
Nie za bardzo wiedział, czego się spodziewać, jednak na pewno nie tego. Pokój był raczej mały, odpowiedni dla tego typu budynków. Na tym kończyły się podobieństwa do ruder.
Pomieszczenie pełne było różnorakich skarbów. Naprzeciwko wejścia stała meblościanka pełna malutkich szuflad. Mógł się tylko domyślać, co zawierały, a reszta dawała do myślenia. Przed meblościanką stał mały ołtarzyk ze złotą Menorą, jakąś księgą i paroma pojedynczymi świecami. Po swojej prawej miał prawdziwie banalny kufer pełen złota i innych błyskotek. Nad nim, na kilku półkach błyszczały różnego rozmiaru puchary i kielichy. Dalej, w kącie, stała komoda, zza przeszklonych drzwiczek zdradzająca porcelanową zastawę jako zawartość. Następny był zegar wysoki niemal do sufitu, z wymyślnie wykończonymi wskazówkami i wahadłem wysadzanym kamieniami szlachetnymi. Na środku, pod ogromnym, rozłożystym żyrandolem siedział przy stole Żyd, skrobiąc coś w grubej księdze. Na przeciwległym końcu, trochę psując kompozycję, wisiał duży telewizor naścienny, z puchowymi kanapami i małym stolikiem na kawę. Całość dopełniały wszechobecne i różnych wzorów oraz wymiarów dywany i obrazy. Nie było skrawka podłogi bez dywanu i ściany bez działa sztuki.
Opanował się i siadł na wolnym krześle. Jak na razie wszystko, czego doświadczył, mocno go zaskoczyło. Przepych bił w niego niezależnie od tego, gdzie skierował wzrok. Nieważne, jakim ten dziadek był handlarzem, nie mógł  tyle zarobić na banalnym kramarstwie. Musiał coś ukrywać. Chciał wiedzieć co, ale nie mógł go po prostu zapytać. Cała sytuacja wydawała się mu bardzo niekomfortowa, więc postanowił jak najszybciej dobić targu i wrócić do siebie. Nawet ulewny deszcz wydawał mu się teraz przyjemny.

Wednesday 7 November 2012

Yet to be named, pt26


He woke up to the sound of feet running up the stairs and on the wooden floor, but he ignored them and kept his eyes closed. Then the door opened and slammed shut. That made him sit up and look confused at Shirral, who locked the door and began pushing the big wardrobe over to the door. how did he not notice such a piece of furniture? It probably didn't matter.
'What...', he cleared his throat. 'What's happening? Did you do something?'
'Yes, I did', she located the wardrobe right by the door.' Now get up, we have to leave, and fast.'
'Then why did you barricade the door?', he asked as he carefully rose. 'And what did you do?'
'We're taking the window', she rummage through the sacks they brought up and produced a rope. They could hear many footsteps climbing the staircase.
'How? I can't climb well with two legs, let alone...', he paused, watching her tie the rope around his waist. 'Wait, you're not thinking of dropping me down like this, are you?'
'I don't see any other way to get out. Do you?', she promptly put the sacks on him.
'I do, actually. We walk out the front door, past whoever is trying to stop us, and ride out of this city.'
A loud thump came from the door along with some shouts.
'So, what did you do down there?', he asked.
'I punched that one fat farmer in the mouth.'
He looked at her dumbfounded.
'What? He asked for it. Should have kept his hands to himself', she defended herself while pushing him to the window. The thumps were becoming more and more frequent.
'Well then, that is the only way out. Can you hold my weight?'
'Probably. I hope so, at least. Now, get over the window.'
He did as instructed. First the damaged leg, then the other. Looking at the ground just a few meters off the ground made him feel uneasy.
'Ready?', Shirral asked.
'Ready.'




I may have lied on the female bit because it turned out longer than expected, but you got the action right here. Episode 4 will get more female-heavy soon-ish.

Dziesięć żadeł, pt19


Znów nie mając dużego wyboru, schował zawiniątko do kieszeni, przy okazji macając zawartość, – wyczuł drobny łańcuszek i coś większego, twardego, jak kamyk – założył kaptur i pobiegł w prawo, unikając kałuż i szukając budynku. Puste stragany skłoniły go do refleksji. Jeszcze przed chwilą to miejsce było zatłoczone i pełne życia, a taka drobnostka jak deszcz przegoniła stąd wszystkich, zostawiając tylko jego, wszechobecne kałuże i rdzewiejące szkielety kramów – wytrwałych, pozostałości „ataku” na ludzi, i pozostawione szczątki cywilizacji. Oto, jak prosto i szybko można zniszczyć ludzkość.
Otrząsnął się z mrocznych wizji wojny i zniszczenia zbliżając się do starego budynku z właśnie siedmioma oknami frontowymi. Czas wywarł na nim swoje piętno – z dwupiętrowej kamieniczki odpadło wiele tynku, same okna były stare i był prawie pewien, że przez dach przecieka woda. Całość sprawiała wrażenie rudery, jakby w każdej chwili mogła się zawalić.
Niebo rozświetliła błyskawica, dodając do efektu niczym z horroru. Owen się tym nie przejął Podbiegł do daszku nad wejściem, westchnął z otuchą i otrzepał się jak kot. Przez burzę zrobiło się tak ciemno, że przy osłoniętych drzwiach panował półmrok. Nie widział żadnego dzwonka do drzwi, ale zwalił to na ciemności. Spróbował go wymacać. Żadnego nie znalazł, ale włożył rękę do przynajmniej dwóch pajęczyn. Zrezygnowany i lekko obrzydzony zwyczajnie zapukał do drzwi.
Nikt nie otwierał. Zapukał jeszcze raz i czekał. Dalej nic. Zapukał po raz trzeci, głośniej. I nic. Może spał, albo nie słyszał. Westchnął i zbierał się do biegu przez deszcz z powrotem do domu. Ta perspektywa jednak nie była zachęcająca.
Usłyszał przytłumione kroki za sobą. Ktoś w środku szedł do drzwi. Odgłosy narastały, wreszcie ustały tuż przy drzwiach. Otworzył się jeden zamek. Drugi. Trzeci. Odsunął się łańcuch. Wreszcie czwarty zamek i drzwi stanęły otworem. 
A za nimi widział ciemność. Pustkę. Spojrzał w dół i zobaczył małego Żyda.
Nie mógł znaleźć dla niego innego określenia. Wzrostem był na poziomie jego brzucha. Na pewno był niski z natury, a garbata postura tylko zwiększała różnicę. Miał bielutkie, długie włosy i brodę, charakterystyczny kapelutek i czarne szaty. Cała postawa dawała wrażenie słabej i wrażliwej, ale jednak mądrości. Wypisz, wymaluj Żyd. Nawet pachniał cebulką.
Ale w ogóle nie przypuszczał, że tak się odzywa.
- Czego? Na górę właśnie poszedłem i zaraz się kto dobija. Nie widzi, że późno?
Nie wiedział co powiedzieć. Taki początek rozmowy był całkowicie nieoczekiwany. Zamykał i otwierał usta walcząc z zaskoczeniem i gapiąc się na dziadka.
- No co tak stoi, rozdziawia gębę jak ta krowa? Nie mam na takich czasu, co przychodzą i tylko mi głowę zawracają. No wyduś to z siebie!
Autentycznie myślał, że gość zaraz go pobije.

Wednesday 31 October 2012

Yet to be named, pt25


'Thanks for the care, but what about you? I'm not the only one without dinner.'
'Don't worry. I ate my share downstairs. Now it's your turn.'
'Alright', he ate a spoonful. It tasted great compared to stale bread and dried meat from his packs. 'Weren't you supposed to go out though?'
'You want me gone already? How about you wait until you are fully recovered?', she put on her teasing smile. He should have seen that coming.
'No, I don't. Why would I, after all? You just said that you would go out. I'm curious to see if you changed your mind.'
'I'm going, don't you worry. I just have to prepare mentally for all those dumb pigs downstairs.'
'Good point. Be careful', he fished out a chunk of meat from the stew.
'I said, don't worry. I'll be fine.'
With that, she left the room. Finally, he could eat his meal in peace.
Until that point, he didn't even realise how hungry he was. The food was gone within moments, the empty bowl landed on the ground, and Alvaren slumped back onto the bed, content with a bellyful of stew. He was kind of sad that he finished so fast. Savouring the taste for at least a brief moment would have been great. Or would it?
It didn't matter to him as he was slowly succumbing to his sleepiness. A bed, a bowl of stew, safety. Even if it was just for a single night, it was all he could ask for, given the state of him and his purse.
His purse.
She still had his purse! Spending his money completely freely, without allowance? He had to have a talk with her once she got back. He yawned. After a little sleep. After a little....







That's the end of chapter 3. Next week, more action and females.

Dziesięć żądeł, pt18


- Tak jak mówiłem, Owen – zatarł ręce. – Króla trzeba szanować.
- Taki szacunek to ja rozumiem – wymamrotał, wyławiając zagubioną monetę ze swojej kieszeni. – To co z tymi informacjami? Miałeś mi coś powiedzieć.
- Tak, tak, pamiętam o tym. Rodrigo nie zapomina o przyjaciołach, a ty Owen, jesteś dla mnie przyjacielem. A więc słyszałem, że stary Żyd, który ma sklepik na skraju bazaru, dostał w swoje ręce jeden niebieski nabój. Chociaż znając go, tak łatwo się z nim nie rozstanie. będziesz potrzebował dobrych argumentów, żeby dostać ten nabój.
- jakoś dam sobie z tym radę, ale jaki sklep? Żadnego takiego nie widziałem, a chodzę
tu często.
- Bo jego sklep to sklep dla wybranych – kramarz rozłożył ręce. – Nie ma żadnych reklam
i znaków, więc mało osób o nim wie. Ale Rodrigo wie o wszystkim na bazarze.
- Żadnych znaków, mówisz? To jak mam poznać, który to sklep?
- Po jednej charakterystycznej rzeczy. Żydzi to bardzo religijni ludzie, a ten to nie wyjątek.
A że chciał otwarcie pokazać swoje żydostwo, kazał zamurować jedno z okien budynku tak, że jest ich teraz siedem, jak ramiona Menory. Sprytne, co?
- Bardzo – Owen zamyślił się. – Wielkie dzięki za te informacje, Rodrigo. Czas, żebym się zbierał. Robi się już późno, pada, a jeszcze mam robotę.
- Dobrze, ufam, że się spieszysz, ale poczekaj. Rodrigo dba o swoich przyjaciół.
Odwrócił się i zaczął grzebać w jednej ze skrzyń. Wyciągnął z niej małą paczuszkę zawiniętą
w biały papier.
- To taka mała zapłata za twoją pomoc. Na pewno ci się przyda, jest coś warta, a ja nie mogłem znaleźć na to kupca.
Wręczył Owenowi paczuszkę i uścisnął mu rękę.
- Dzięki, Rodrigo – Owen uśmiechnął się. – Wierzę, że masz rację. A teraz idę. W którą stronę do tego Żyda?
- Wyjdź z kramu Rodriga i idź w prawo. Powodzenia, Owen.
Skinął mu jeszcze głową i wyszedł. Deszcz dalej mocno padał, a na ziemi kałuże były już duże na kilka metrów. Wszystkie stoiska stały opustoszałe po tym, jak wynieśli się handlarze, zostawiając tylko kram Rodriga.

Wednesday 24 October 2012

Yet to be named, pt24


'Wonderful', he muttered, sat down heavily on the nearest bed and sighed. 'How long?'
'How long what?', Shirral dropped the saddlebags on the floor. They landed with a thud.
'How long will it take the undead to get here?'
'Not very long, I'm afraid. I hope they won't show up tonight. This time, escaping will be harder. anyway, we still have some sunlight left. I'll go out and try to get a healing salve for you. Don't open the door for anyone.'
He nodded, bidding her goodbye. Without further consideration, he carefully laid himself on the bed. His leg pulsed regularly with pain. All that from a single, not that powerful blow. Just to think what would happen if it was stronger made him feel uneasy. Luckily, he had a potion. And her.
A completely unbelievable story. And a little funny, if you looked at it from the right, that is, an unaffected spectator's, angle. Then again, there were no such spectators to speak of. And that woman, sucking life out of a person? A sudden chill went down his spine. He only saw her for a moment, but the image of her face has embedded itself deep into his mind. All things considered, she was rather....
His musings were interrupted by Shirral coming in with a bowl of steaming stew.
'You should have something warm to eat,' she said, offering him the food. 'The innkeeper isn't as dumbfounded as the drinking rabble, so I got this without trouble. I bet you hadn't had a proper meal in days.'
He sat up on the bed. She was right. Ever since he left home, he hasn't eaten anything other than travelling rations.

Dziesięć żądeł, pt17


Przyniosło to porządne dochody. Prawie każdy klient odchodził z torebką z nabojem
i uśmiechem na twarzy. Obsłużył nawet jakiegoś dziadka, który szukał prezentu dla wnuczka. Tak
to go rozczuliło, że wyciągnął spod lady specjalnie wygrawerowany pocisk z dużą i bardzo wydetalowaną sarną na łące. Przynajmniej młody będzie miał trochę radości w życiu.
No i zadowolony dziadek dał małą premię.
A kolejka wcale nie chciała się zmniejszać. Na miejsce każdego obsłużonego klienta przychodził nowy. I tak mijały godziny, aż wreszcie zaczął padać deszcz.
O ile lekki chłód zdawał się wręcz stymulować tłum, zimna woda szybko go przerzedziła. Krople dudniły o brezentowy dach, kałuże zbierały się w ugniecionych dołkach, nie mogąc odpłynąć do żadnej studzienki. Ludzie uciekali pod dachy albo rozkładali parasole i kontynuowali swoje wędrówki przyspieszonym krokiem.
Owen żałował, że nie wziął swojego.
Przynajmniej wszyscy sobie wreszcie poszli. Odetchnął głęboko, lekko męczony pracą. Robił to może parę godzin, a już był zmęczony. Zastanawiał się, skąd Rodrigo miał siły i chęci robić
to co dzień i przez cały czas. Może przyzwyczajenie, inny charakter? Albo nie podobało mu się to, ale coś w życiu trzeba robić. Tak czy owak, wychodził na tym dobrze. Jego kieszeń była wypchana i ciężka od pieniędzy, a całkiem sporo było w niej banknotów.
Rodrigo, dalej z tym samym lekkim uśmiechem, popatrzył na niego i skinął głową w kierunku zaplecza. Razem weszli na tył sklepu. Owen wyciągnął całe zarobki i usypał z nich kupkę na środku biurka.
- Twoje towary schodzą jak ciepłe bułeczki – zauważył.

Wednesday 17 October 2012

Yet to be named, pt23


They crossed the courtyard and entered the inn proper.
Riding down the street definitely attracted attention.
But compared to this, it felt like nobody cared about their arrival in the city. People stopped their chats and hung their mugs in midair, watching the pointy-eared travellers walk inside. One even stood up - a rather big fellow, who, despite the early hour, already had quite a few beers in him and, apparently, some race-related issues.
'What're you doin' here? We don' want you here!'
'Yes, yes, now sit down, you're not to decide here', the bartender, also a bulky man with a bushy beard, quelled him. He gave up shouting and sat down, but kept his aggressive stare. The pair hurried through the crowd to the counter as the buzz of a tavern began to return. The innkeeper greeted them with a smile from under his hairy beard.
'Please accept my apologies, that oaf can never hold his tongue. Now, can I be of service to you two?'
'Thank you, and yes, we'd like to rent a room for us. We need nothing fancy, just two beds.'
'Of course. Here's the key', he took the big iron tool from under the counter.' One word of advice though, people are on edge right now. Something foul is in the air, I say.'
'You tell us. Thank you for letting us stay', she grabbed the key and left a few coins behind her. 'Come on, let's go', she ushered Alvaren to get moving.
'It's on the top floor', the barkeep shouted after them.
When they finally reached their destination, Alvaren could finally ask freely.
'When he said something foul, od you think he meant what you meant?'
'Honestly?'
'Yes?'
'No', she answered and pushed the door open.' Well, enjoy your stay, we're leaving this place as soon as dawn breaks.'

Dziesięć żądeł, pt16


- Sprzedanie go jest dla mnie bardzo trudne, na pewno jest cennym obiektem kolekcjonerskim i zszedłby w jakimś domu aukcyjnym za gruby pieniądz. No, ale jesteś dla mnie przyjacielem, więc dla ciebie zrobię wyjątek. Trzy tysiące.
Szokująco wysoka cena. Dziesięć razy większa od poprzedniej.
- To trochę dużo nawet jak na takie cudo, nie uważasz? Tysiąc.
- Może i dużo, ale wyrobiłem sobie sentyment do tego cacka. Dwa.
- Półtora i tak wyleczy twój ból, - i opróżni niemal do cna mój portfel, pomyślał – a i tak dużo na tym zyskasz. Zgoda?
- No, zgoda. Choć i tak ciężko mi jest się z tym rozstać.
Wyciągnął rękę na znak zgody. Owen ją uścisnął, wyłowił portfel i wyciągnął uzgodnioną sumę. Handlarz otworzył pudełeczko leżące na biurku. W nim był niebieski nabój w specjalnie dopasowanej otoczce z pianki ochronnej. Wymienili się, towar za pieniądze. Rodrigo szybko
je przeliczył, a Owen schował nowy nabytek do kieszeni i udał się do wyjścia. Na progu jeszcze odwrócił się i zapytał:
- Rodrigo, na pewno zbijasz na tym kupę forsy, dlaczego tkwisz na bazarze zamiast przenieść się do normalnego sklepu?
Zapytany schował pieniądze do tylnej kieszeni spodni i zacierając ręce podszedł do Owena.
- Bo widzisz, tutaj Rodrigo to król bazaru, a w jakimś sklepiku Rodrigo byłby tylko sklepikarzem. A króla, mój drogi, trzeba szanować.
Pokiwał głową na znak zrozumienia – choć nie był pewien, czy naprawdę to zrozumiał –
i wyszedł.
A potem zatrzymał się kilka kroków przed straganem.
Króla trzeba szanować, a król również dużo wie.

Wrócił na zaplecze, gdzie Rodrigo szperał w jednej ze swoich skrzyń. Ta była pełna zwykłej amunicji karabinowej.
- Hej, Rodrigo, czy wiesz czasem, kto jeszcze może mieć takie niebieskie strzały?
- Już myślałem że nie zapytasz – wyprostował się, magazynki w ręku. – Może skusisz się? Normalne naboje dla normalnych broni. Dobra okazja.
- Dobrze wiesz, że mam od ciebie cały zapas takiej amunicji. Teraz interesuje mnie co innego. Możesz mi pomóc?
- Oczywiście. Chodźmy na front.
Posłusznie poszedł za Rodrigiem. Tam do kramu ustawiła się już mała kolejka chętnych
na akcesoria.
- Pomóż mi trochę, co? Rodrigo umie się odwdzięczać.
Zgodził się, bo jaki miał wybór? Obsługiwał klientów stołu z nabojami, wykorzystując swoje doświadczenia ze zbierania własnej kolekcji i zdolności interpersonalne do przekonywania do zakupu i zawyżania cen towarów. Wszystko w granicach normy, rzecz jasna.

Wednesday 10 October 2012

Yet to be named, pt22


'Yes. No. No, but...', he fell silent, putting the pieces of information together through the hazy mists of his tired mind. 'Iknow there is a route to the Reaches, and that's it. Thanks for filling me in.'
They passed a small cottage just a few meters away from the road. Its owner was a little further away, tending to his crops, just like numerous others all around. The sun was still high but already descending from its throne at the top of the skies. They day was pretty - not a single cloud concealed the blueness of heavens.
That promised a good day. The horse went through the open gate and into the city.
Alvaren may not have paid much attention last night, but now he looked around, curious. Large, even cobbles coupled with hooves made quite a noise after the dirt trail, but it was soon dwarfed by the city's sounds. People and carriages moved in every direction. Here and there, small groups of townsmen chatted away, paying no heed to anything. Shops were wide open with all kind of glittering goods for sale - clothes, armor, food, tools - literally everything.
Not all was well and good, though. A worrying number of people gave them harsh, intolerant looks. That could mean trouble.
Which didn't promise a good day.
Shirral, seeming uncaring, kept looking around until they reached one of numerous junctions and entered a side alley. It was a littile smaller, but crowded with people going after their business. At least they didn't give them looks. Or they didn't have time for that.
Further down the alley was an enormous inn. It had its own courtyard, surrounded from three sides by the building shaped after a horseshoe. And a tall building at that - except for one of the sides, it was three floors high. The wall were clean and decorated, the sign showing a bear- "The Wild Bear", it was called - seemed freshly installed, even the roof tiles appeared to gleam in the afternoon sun. The stable was like any other. Alvaren goto ff the horse with some help and waited while Shirral led their mount to a free stall and took off its load. She hung the saddle on a peg and came out with the sacks. He shot her a puzzled look.
'I don't trust the people around here', she answered the unspoken question.
'It's the ears', he pointed out.
'Exactly.'

Dziesięć żądeł, pt15


Coś przyszło mu do głowy. Już wiedział, do kogo pójść po informacje. Przesuwał się powoli
w gąszczu kramów i przechodniów, niemal w ogóle nie zwracając uwagi na eksponowane towary. Ilość ludzi była naprawdę nieprzeciętna. Zazwyczaj można było spokojnie i bez przeciskania się dojść do swojego celu. Dzisiaj pełne były i stragany, i przejścia pomiędzy nimi.
Wreszcie dotarł jednak do całkiem sporego kramu pełnego akcesoriów i dodatków do broni. Na stołach leżały doczepiane latarki, bagnety, celowniki, pojemniki na magazynki, nawet małe butelki na napoje energetyczne. Zawieszone na sznurkach z poprzeczki podtrzymującej brezentowy dach wisiały różnej długości i grubości szyny i tłumiki. Na tylnej ścianie wisiała koralikowa zasłona prowadząca do zaplecza. Wiedział, że tam trzymane były najciekawsze (i nie do końca bezpiecznie) towary: granatniki, celowniki snajperskie, maczety, granaty zwykłe i specjalistyczne, nawet broń. Raz widział, jak handlarz przyniósł stamtąd wyrzutnię rakiet. Kilku gapiów aż uciekło. Sam kramarz obsługiwał właśnie kilku mężczyzn w skórze. Stali przy stoli z dekorowanymi nabojami, ulubionym Owena.
Podszedł do nich. Klienci mieli długie włosy oraz brody i nosili ciemne okulary. Na pewno przyjechali na motorach, ale tych nigdzie nie było widać. Nie żeby było dla nich miejsce w tym tłoku.
Oglądali bardziej wyzywające rzeźbienia. Wybór tych był bardzo duży i stanowił znaczną część zbytu nabojów z tego straganu. On starał się trochę wyrównać balans i wybierał niemal wyłącznie
te z poprawnymi etycznie dekoracjami. Ale każdy mężczyzna potrzebował czasem sobie odpuścić.
Brodacze kiwnęli głowami, zapłacili paroma pomiętymi banknotami i po kolei uścisnęli rękę handlarza. Ten dał im mały woreczek i rozeszli się. Owen podszedł do stołu. Krępy sprzedawca wyraźnie się ucieszył na jego widok.
- Owen! Co Rodrigo może dla ciebie zrobić?
- Witaj, Rodrigo – oparł się o stół. – Słuchaj, mam do ciebie delikatną sprawę. Możemy...? – Skinął głową w kierunku zaplecza.
- Oczywiście. Zapraszam.
Weszli na tyły kramu. Było tam pełno różnych rozmiarów skrzyń i leżących luźno towarów oraz małe składane łóżko z biurkiem pełnym drobiazgów i szpargałów. Pojemność tego miejsca, niewiele większego od frontowej części sklepu, była wprost zadziwiająca i na swój sposób rozpraszająca.
Na łóżku leżała strzelba bojowa i kilka rewolwerów. Podniósł jeden z nich i obejrzał żłobienia na jego powierzchni. Była to strzała owinięta płomieniami ognia. Całość oczywiście bez kolorów.
- Ładna broń – odłożył rewolwer na swoje miejsce. – Ale przyszedłem tu po coś innego. Pamiętasz ten niebieski nabój, który mi sprzedałeś przedwczoraj?
- Oczywiście. Jedyne w swoim rodzaju egzemplarze. Ciężko o nich zapomnieć, a jeszcze ciężej się... rozstać.
- Rozumiem – westchnął. – Ile?

Tuesday 2 October 2012

Sorry, I forgot

I'm away from home tomorrow (school trip) so I won't be able to update tomorrow. Instead, I'll make a big update next Wednesday. So, I'm very sorry, but you'll have to wait until next week for more story.

I'll get you a picture from the trip though. Would you rather see landscapes, nightlife or drunken classmates?