Sunday 14 July 2013

Dziesięć Żądeł, pt38

Ożywiam to miejsce póki wyprzedaż na Steamie nie ma nic ciekawego.


Ciekawe, ile miał czasu. Szybki czy nie, odrzutowiec i tak trochę go potrzebował na tak długą podróż. Może by się przespać? Propozycja była kusząca, chociaż turbulencje nie pomagały. Zamiast tego wyciągnął zbroję z plecaka i rozłożył ją na łóżku. Obok niej rzucił hełm. Ten odbił się od materaca i wylądował na następnym. Miękkie materace? Coraz bardziej mu się tu podobało.
Zerknął na kabinę pilota. Nikita zajmował się swoimi sprawami, a dokładnie pilotowaniem i butelką. W ogóle nie obchodziło go, co działo się za nim.
Szybko wyskoczył z cywilnego ubrania i w samym podkoszulku wpakował się do zbroi. Miał ją tyle czasu, a uczucie komfortu i dopasowania wcale nie zanikło. Dalej z przyjemnością ją zakładał, nawet jeśli oznaczało to, tak jak teraz, robotę do wykonania. Zacisnął i rozluźnił pięści. Zrobił na szybko kilka ćwiczeń rozciągających, próbując nacieszyć się perfekcyjnym wykonaniem.
Dalej się nie nacieszył. To mu się chyba nigdy nie znudzi. Ułożył plecak i przebranie obok hełmu, a sam położył się na łóżku. Parę razy latał już samolotem i zawsze go to usypiało. Korzystał więc z okazji i drzemał przez niemal cały, nawet jeśli krótki, lot. Zdawał sobie za to sprawę, że współpasażerowie musieli się dziwnie na niego patrzeć, gdy rozkładał się do snu na godzinnych lotach do i z laboratorium doktora. Nie przejmował się tym, tak jak wieloma innymi rzeczami.
Odrzutowiec usypiał go swoim gwałtownym trzęsieniem i hałasem silników. Działało to jak całkiem niezła kołysanka. Powoli oddawał się w lepkie objęcia snu...

Nikita zaczął śpiewać jakąś piosenkę.

Tuesday 11 June 2013

Endless Space attempt #3 followup

I achieved a Diplomatic Victory for maintaining a long alliance between four of the remaining five nations. I was in the process of tying up the last one when it struck. For some reason I was beaten in both research and income by one of my allies who had way less star systems (my 20 vs their 12) but in the end the victory was mine, and the galaxy lived happily ever after.

Saturday 8 June 2013

Endless Space attempt #3

It's going longer than I had expected. In fact, it's going really well. After some border issues I've forged an alliance with three other factions, crushed one, one died to pirates (not my fault, honest), then another got bribed into an alliance, and the galaxy is now enjoying peace until I'm ready to attack the last civilization. Or assimilate it into the alliance. We'll see.

Screenshot from before we stripped the pink empire into pieces (with me getting almost half their solar systems):


Oh yeah I'm the red guy. Yellow is the last empire that isn't in the alliance.

Friday 7 June 2013

Birthday wish roundup

One late-night Steam message right after midnight
One reminded wish, but Zeke can't remember a single date so he's excused
One late-night Facebook wish right after midnight
One late Facebook wish
Nine Facebook messages
One Facebook message like
One SMS
Four phone calls
Two direct visits

13/18 birthday candles blown. Yeah. I may have messed up the blowing.

Tuesday 4 June 2013

Endless Space attempt #2

I didn't lose to pirates but I got contained in my five solar systems by three huge civilizations and got out-researched - one of them scored a Wonder Victory. I'm proud of myself for holding out though.

Monday 3 June 2013

Endless Space attempt #1

I got conquered by pirates. No kidding.

It was fun though, and the game is definitely worth the price tag, particularly on Steam sales <3

Wednesday 22 May 2013

Dziesięć Żądeł, pt37

- Trzymajcie się, towarzyszu! - Krzyknął z przodu Nikita. O co mu chodziło? Nie wiedział, ale złapał jedną ręką uchwyt nad łóżkiem, a drugą karabin.
Moment, a hełm?
Wstał i chwycił go w wolną rękę. Źle. Teraz się nie trzymał. Założył hełm.
Nagle helikopter zaczął spadać. Śmigła ucichły, silników nie było słychać przez kadłub. Krzyknął i złapał się rury na suficie, do którego zresztą niemal przywarł. Czy ci włamywacze już ich znaleźli? Nie było mowy o wyskoczeniu ze środka. A zaraz się roztrzaskają. To byłby zły koniec przygody i jeszcze gorsza śmierć.
- Nikita, co się dzieje?! - Zapytał.
- Mówiłem trzymajcie się, ale nie sufitu! - Odparł, gdy spojrzał do tyłu. - Wejdź na łóżko!
Bez zastanowienia przesunął się nad nie. Przynajmniej roztrzaska się o materac. Akurat na wysokości jego głowy było okienko. Na zewnątrz widział, jak ziemia zbliża się do niego coraz szybciej, a skrzydło jakby nigdy nic wysuwało się dalej.
Chwila, skrzydła nie powinny się wysuwać. O co chodzi?
To i ułamek sekundy, w którym silniki wyszły z grobowego milczenia, uruchomiło jego instynkt. Docisnął się do sufitu, jeszcze mocniej ściskając rurę i karabin.
Szok wywołany zmianą kierunku helikoptera był największy, jakiego kiedykolwiek doświadczył. W tym samym momencie przestał spadać - na co był przygotowany - i ruszył do przodu z prędkością myśliwca - na co już nie był. Posunął się gwałtownie do tyłu, luzując uścisk i twardo uderzając butami o kadłub na końcu maszyny. Po raz drugi już gwałtownie stęknął. Od tego aż bolały go nogi. Zsunął się po lekko skośnej klapie na materac. A przed oczami miał kolejno okienko.
Skrzydła były szeroko rozłożone, a z silnika wydobywała się cieniutka smuga. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że silniki pracowały. Teraz zrozumiał dźwiękoszczelność. Ledwo słyszał ich pracę, a na pewno było je wyraźnie słychać na zewnątrz. Jakby ktoś miał słuchać turbin z samolotu w czasie jego lotu.

Helikopter zmienił się więc w odrzutowiec. Może nie natychmiastowo, ale przynajmniej się nie roztrzaskali. A w ten sposób będą na miejscu znacznie szybciej. Z drugiej strony, Nikita siedział przy sterze z ogromnym zapasem alkoholu. Już teraz prototyp trząsł się podczas lotu. Co będzie później? Jakoś nie chciał wiedzieć.

Monday 20 May 2013

Uh, hi

I disappeared off the face of the internet because of my final exams. I have just finished the last one and so life is slowly gliding back to normal. This means a new update, as usual, this Wednesday, and all the subsequent ones as well - I'm back in it :)

Wednesday 17 April 2013

Yet to be named, pt45


She prepared for a dodge out of its way, knowing full well how hard it's going to be. It stopped just out of reach and raised slightly, eyeing her down. She returned the stare, trying to keep record of the rest of them. They hung back, right behind what seemed to be their leader, dominating over her. She tightened her grip on the weapon, deciding on a course of action. She jumped back.
A fracture of a second later a claw cut right through where her face was.
Not to waste the advantage, she jumped back ahead and buried her dagger right in the monster's chest. It shrieked in what had to be pain and pulled away, almost taking the blade with it.
That, however, scared the horse. Spooked, it neighed and ran directly at the undead, missing Shirral by an inch. That took them by surprise - without time to react, they shrieked and clawed hopelessly, thrown onto the ground on impact. The mount got through the group safely and galloped away in the direction of the city.
She didn't waste the opportunity given. She pounced one of  the enemies and plunged her dagger into its skull. It emitted a sound somewhat similar to water hitting a hot pan and stiffened, the flames in its eyes gone. She retrieved the weapon and pulled back a bit. The three remaining healthy undead were back on their... feet, with the fourth keeping behind them, a gaping hole right in the middle of its torso.
And then the wound started to shrink, gradually becoming smaller until it disappeared. It took just a few seconds.
Claws, shrieks and regeneration? How was she supposed to kill them now?

Dziesięć żądeł, pt36


Powoli, w stałym tempie, światło wpadało do środka, oświetlając jeden z licznych prototypów doktora. Kokpit. Śmigła. Kadłub. Silniki. Skrzydła.
Całość prezentowała się tak sobie, jakby doktor zlepił odrzutowiec i helikopter w jedną maszynę. Wiedział też, że w takich przypadkach nie można oceniać książki po okładce. Czekał z oceną, aż zobaczy, co to cacko jest w stanie zrobić. Do helikoptera wsiedli od boku, przez małe przejście jak w samolotach. Kabinę pilota oddzielała solidna, na oko kompozytowa, płyta. Nikita odsunął ją jednym ruchem i usiadł po lewej. Prawe siedzenie było znacznie ciaśniejsze przez zainstalowane w ścianie szafkę i lodówkę.
Szafkę. I. Lodówkę.
Pilot otworzył ją i wyciągnął butelkę wódki i laskę kiełbasy. Wyciągnął obie do Owena.
- Częstujcie się! Co moje, to i twoje! - Zaśmiał się.
Ułamał kawałek kiełbasy, ale podziękował za alkohol. Wolał mieć czystą głowę na czas misji.
- No, jak nie twoje, to moje - odkręcił zakrętkę i pociągnął łyk. Drugi. Trzeci.
Postanowił nie kwestionować jego sposobu działania. Wrzucił mięso do ust. Obejrzał się za siebie. Wzdłuż jednego brzegu kadłuba były zwykłe, małe ławeczki. Mniej więcej w ich połowie leżał czarny jak reszta zbroi hełm. Wyglądał tak, jak wcześniej - jak u właściciela motocykla sportowego. Zmiany i tak musiał przetestować w terenie.
Po drugiej stronie zainstalowano łóżka, a raczej zielone materace uchodzące za łóżka. Ciekawy pomysł. Mogły się przydać.
To było nieistotne pytanie. Na przednim łóżku leżał jego karabin. Podniósł go i obejrzał dokładnie z każdej strony. Znowu, od zewnątrz wydawał się niezmieniony. Wycelował nim w tył helikoptera. Leżał tak samo. Doktor wiedział, co robi.
Maszyna ruszyła do przodu. Stracił równowagę i odzyskał ją, uderzając plecami o tylną klapę helikoptera. stęknął, tracąc dech w piersi.
- Uważajcie, towarzyszu, ruszamy stąd! - Zawołał Nikita.
- Zauważyłem, dzięki - wysyczał przez zaciśnięte zęby. Usiadł na łóżku, obok położył karabin. - Ile czasu zajmie nam dotarcie do celu?
- Niedługo, zaraz będziemy, tylko chwila!
Jak on miał to zinterpretować?
Wyglądnął przez lusterko. Wyjechali z hangaru na otwarty teren. Pracownicy lotniska przestali zajmować się swoją robotą i przyglądali się startującej maszynie. Co było takiego niezwykłego w helikopterze? No, był zrobiony przez doktora, to fakt, ale oni o tym nie wiedzieli. Chyba.
Silniki sprawnie budziły się ze snu, coraz bardziej i bardziej hałasując. Śmigła ruszyły z miejsca, przyspieszając i zagłuszając silniki. czy to powinno chodzić tak głośno?
Zerknął na drzwi helikoptera. Były otwarte. Nikita musiał o tym zapomnieć. Wstał i szybko je zamknął.
W środku zrobiło się wręcz cicho. Kadłub musiał być dźwiękoszczelny. Z pewnością uprzyjemniało to podróż, ale jaki wpływ miało na użyteczność? Tyle nowych rzeczy do obejrzenia. Wrócił na łóżko i pozycję przy oknie. Odczepili się od ziemi. Lecieli wyżej i wyżej. A ludzie na dole dalej się gapili. Nie chodziło im o otwarte drzwi, więc o co? Ruszyli naprzód. W tempie właściwym helikopterowi. Dotarcie na miejsce zajmie wieki i kilka przystanków! Co doktor sobie myślał? Wysokość kilkuset metrów nad ziemią nie oznacza jeszcze szybkiego transportu.

Monday 15 April 2013

Not dead, just lazy

I'll update double on Wednesday. Busy times what with the finals coming soon.

Wednesday 3 April 2013

Yet to be named, pt44


'Look up!', He yelled, pointing upwards.
Shirral looked up, her face turning pale at the sight.
The robed undead, five in strength, were about to hit them. They were too fast to load Alvaren onto the saddle and flee. All that was left now was a desperate defence. She drew her dagger.
'Uh, do you want my sword?', Alvaren offered.
'Too slow, too heavy', she replied. 'You use it in case they come at you.'
That was all they had time for. The undead landed - or, well, stopped right over the ground - softly, their fiery eyes set at the living. A dagger and her reflexes against lightning fast claws coupled with deafening shrieks. And no combat experience with them, either. Do they even die when hit, like a normal skeleton?
They advanced at her, deathly grins matching with their intentions. She hesitated for a moment, then slowly backed off, closer to Alvaren.
The horse, as if it didn't realise they had company, was minding its own business by a tree next to him, oblivious to the impending danger.

Dziesięć żądęł, pt35

I kto by pomyślał, skończyłem akurat opowiadanie. Teraz tylko wklejać.


Przed nim widać już było lotnisko. Podjeżdżali od strony pasów startowych. Jakiś samolot właśnie podrywał się do lotu. Trochę dalej różnego rodzaju samochody serwisowe uwijały się przy kolejnych oraz koło rzędu hangarów. Terminal, niedawno odnowiony - o czym było głośno w lokalnej prasie - wystawał ponad hangary ze swoimi oszklonymi korytarzami i dachem. Był tam już trochę czasu temu. Wtedy nie wyglądał już jak relikt poprzedniego wieku, ale jeszcze go remontowali. Był w znacznej części zamknięty, ale działający. Na pewno od frontu wyglądał bardziej imponująco niż stąd. Może akurat go sobie obejrzy.
Wjechali do tunelu przecinającego małe wzniesienie na granicy lotniska. Wywoływał ciekawy efekt, ale na pewno taniej byłoby po prostu wyrównać teren. Ale co on tam wiedział o architekturze miasta. No, może trochę, skoro zdawał sobie sprawę z kosztów.
Gdy tylko opuścili tunel, Nikita poderwał się ze swojego półsnu i głośno, dosadnie, z licznymi gestami i powtórzeniami wskazywał kierowcy drogę. Zjechali do małej bramy pilnowanej przez pojedynczego ochroniarza. Pilot przywitał się z nim przez szybę i po krótkiej wymianie zdań minęli bramę i wjechali na teren lotniska. Nikita na pewno był tutaj stałym bywalcem. Pomijając wygląd, był przecież pilotem.
Taksówka zatrzymała się przed małym hangarem. Wysiedli. Nikita zapłacił za transport po chwili narzekania i ociągania się. Nawet gdyby chciał go wyręczyć, Owen nie miał dość pieniędzy. Gdy samochód odjechał od wyjścia, mężczyźni ruszyli do środka. Weszli przez małe drzwi w rogu. Wewnątrz było ciemno. Nikita nacisnął jakiś guzik w panelu na ścianie. Włączyły się mechanizmy odsuwające ogromne drzwi hangaru.

Tuesday 26 March 2013

Yet to be named, pt43

A day early but I won't be on the computer tomorrow. There. I'm responsible.


The horse trotted off the road onto the little clearing and stopped abruptly by a large rock at its far edge. Shirral got off the mount and helped Alvaren get back onto solid ground. He collapsed on the rock, sighing deeply in relief while lying down on it.
'I'm not saying we don't need a break', she pointed out, 'but this delaying us, and I can't say I'm feeling safe about staying here, particularly when you are wounded.'
'I'm well aware of that. But, again, I can't take it anymore. It just constantly hurt me for the past few hours.'
'That's bad. Is it getting better?', She asked, walking around the clearing.
'A little, yes. I don't like it, though.'
'I'm not surprised, really. You should have been more careful.'
'I didn't have much choice, alright?', He sighed in defeat and looked up into the sky.
It was mostly clear, with a few passing clouds and birds flying by on their way to wherever they were going. Bird-land. Or something.
...But why were they growing bigger? Rapidly? And closing in on them?
They were close enough to see tattered robes flapping about.

Thursday 21 March 2013

Empires Obsidian Conflict night #2

A short montage of the funnier moments we had while playing Obsidian Conflict with a few Empires people a few days ago. Hope you enjoy it!



Yet to be named, pt42


He tried to not feel it. He tried to ignore it. He tried to think of something else. He tried to look around. He tried to outlast it. He tried to hold out in hope of the end of their journey.
In the end, nothing worked. The brighter and friendlier the forest got, the more the pain in his leg intensified, as if in response to the awakening world. At least the birds were singing. At least it was getting warmer and warmer. At least they were closer to safety. At least, at least, at least....
Well at least that took his mind off of it for a short while. Now the pain was back and in rhythm with the horse's steps - one step, one spike. Only stronger and stronger. After all that time, he just couldn't take it anymore. He needed a break. Surely, his condition could worsen, but he needed it.
'Hey', he nudged Shirral.
'Hm?', she mumbled, pulled back into reality from the state of half-sleep she was in for what was now hours.
'Can we stop for a while? We still seem to be far away.
'Why would you want to stop then? It's all the more reason to keep going.'
'Because my leg is killing me, we've been riding for hours and I'm stiff and tired. Aren't you too?'
'Maybe a little. But I can still keep going.'
Silence was his answer.
'Alright, fine, let's stop here for a while and I'll get you out of the saddle.'

Wednesday 13 March 2013

Yet to be named, pt41


A young hare looked quizzically as the two-legged creatures abandoned its meadow on their white steed. Their sudden arrival awoke it from sleep and ever since they stopped it huddled in its hole, eyes barely sticking out, looking at them. Once they left, a sense of relief soothed into it, and given the high moon, it decided to silently exit its beloved shelter and inspect the trail left by the strangers. It sniffed at the ground, curious as to whether they would be back, and decided it was better to hide again.
The hare didn't even get to turn around.
A vicious swipe of a skeletal hand shredded it apart in an explosion of blood, bone and intestines. Not even a squeal left its mouth before the world ended.
The robed undead, burning eyes flickering, raised the gory hand up to its face, then slowly dropped it back to its usual place at its side. It then looked at the road ahead where the pair had disappeared mere seconds earlier and raised into the night sky to join its brethren in the flight after their prey.

Dziesięć....uh?

Tak jak mówiłem, w tym tygodniu nie ma notki. Opowiadanie powinienem skończyć pod koniec marca, co oznacza, że od kwietnia znowu notki :)

Wednesday 6 March 2013

Yet to be named, pt40


'Thanks for the aid. Is it bad? The wound, I mean.'
'Seen worse', she lied. Her life was, up to this point, void of any kind of wound inspecting, other than burns and tiny cuts. 'But you need a professional to have it looked at, I can't really do anything else.'
'Well, I figured that much. How far away is the city, anyways?'
'Still a couple of hours, I'm afraid. We should see it come dawn.'
'It's still quite a bit, then.'
'And what did you expect?', She turned the horse around and climbed onto the saddle. 'People don't build settlements within a stone's throw from each other.'
'At least they build roads between them.'
'At least, yes.'
If it wasn't for the trail of packed dirt cutting through the forest, they would have lost their way right after they entered it, and probably walked into their demise. With it, they could continue their journey relatively safely, while also being reassured that they were making progress.
'Still, we shouldn't slack behind', Shirral said. 'Let's keep going.'
She forced the horse to continue along the way, back into the shadowy forest and towards their destination.

Dziesięć żądeł, pt34


To będzie ostatnia notka w marcu, przez resztę miesiąca będę po prostu pisać brakujący koniec (już niedaleko), a od kwietnia znowu notka co środę.


Ciekawy początek przygody. A potem mogło być tylko gorzej. Westchnął. Za oknem skończył się krajobraz miejski i przywitały go rozległe, zagospodarowane pola i odległe lasy. To przypomniało mu, że dawno nie był na wycieczce za miasto na swoim rowerze. Koniecznie musiał to zrobić po powrocie. Nikita pewnie by poczekał, ale z nabojami mogło być różnie.
Ci ludzie w willi. Kto to był? Nie miał czasu na szukanie informacji o nich, i, prawdę mówiąc, nie za bardzo wiedział, gdzie ich szukać. Wiedział tylko, że musiał uważać na siebie. Nikita był bezpieczny w helikopterze, doktor schowany w swoim laboratorium. Pozostali właściciele - a w zasadzie eks-właściciele - nie powinni być nawet dotknięci. Poza tym biznesmenem. Ale był na wakacjach. I miał ochroniarzy. Czyli wszystko było prawie w normie.

Saturday 2 March 2013

One year anniversary

I should have prepared something, but really I kind of forgot. And it's not exactly an anniversary because the blog was created on the 29th, so whatever.

But yeah, one year has passed, and I'm very grateful for every one of those 15~ views a week ;)

Wednesday 27 February 2013

Yet to be named, pt39


She pulled the horse over in the middle of the patch of moonlit grass and got out of the saddle. She searched for some cloth in her packs and after a while fished it out from among their supplies. Then, she proceeded to inspect the wound. Or at least locate it, given the amount of light shining on them.
Suddenly, it struck her. She turned the horse to face the way they came from.
'What did you that for? Have you forgotten something?', a confused Alvaren asked.
'No', she replied, 'I'm trying to see the wound in the moonlight. It was covered in shadow over there.'
It looked just as one would think it would - a not fully healed and then reopened cut on the hip. It stopped bleeding, but looked dirty and more than likely infected. Luckily, he should make it to the city. They would get help there. If they make it over there.
Bandaging it this late made little sense, but it was to make him feel better rather than help directly. That's what caring for others does, mostly. She carefully tied the piece of cloth around his hip, trying her best not to hurt him. It didn't do much though, as whenever she slid the cloth behind the hip, she saw him flinch in the corner of her eye. Either way, when she finished a knot at the side of the wound, he looked grateful.

Dziesięć żądeł, pt33


No, może nie przedstawiciel kopytnych, ale takie odniósł wrażenie.
Całkiem spory, ale nie gruby człowiek z przekrwionymi oczyma i całkowicie niezadbanym, wielodniowym zarostem. Na głowie miał czapkę wyglądem - i może wiekiem - jak u radzieckiego czołgisty, skórzaną, brudną i naciągniętą na zapuszczoną fryzurę. Ubranie mógł równie dobrze ściągnąć z jakiegoś bezdomnego. No, chociaż nie było podarte. Ale brud był okropny. Tak jak toksyczna mieszanka dymu papierosowego i wódki, która wyszła z jego ust, gdy się odezwał.
- Towarzysz Owen? - Rzucił rześko. - Miałem po ciebie przyjść, z polecenia pana doktor. Gotowy do drogi? To ruszaj, i w dół!
Nie czekał na odpowiedź. Nie żeby był w stanie coś z siebie wykrztusić po takim wejściu. Z osłupienia wyrwał go dopiero trzask zamykanych drzwi do klatki schodowej. Porwał plecak, zamknął drzwi do mieszkania i niemal zleciał ze schodów na zewnątrz. Tam rozejrzał się za Nikitą. Wsiadał właśnie do zielonej taksówki stojącej przy drodze, biegnącej koło bloku. Pobiegł za nim i wsiadł, tak jak on, na tył samochodu.
- Na lotnisko, towarzyszu, pokażę gdzie! - Krzyknął na taksówkarza i rozsiadł się na dwóch miejscach.
Auto ruszyło, a Owen przyciśnięty do drzwi patrzył, jak odsuwa się w dal jego osiedle, przewija się wciąż zamknięta strzelnica, w oddali, między budynkami, przebija się willa.
Przez chwilę widział nawet wieżę kościoła, którego cmentarz odwiedził wczoraj w nocy. Słowem, szybkie podsumowanie wydarzeń.
A za nim...
No waśnie, za nim był przepity gość, który miał go dowieźć w jednym kawałku na dwa przeciwległe końce świata. W helikopterze. Prototypowym.

Tuesday 26 February 2013

Guess what this notebook is gonna be filled with

If your guess is somewhat hard to name properly yet you know precisely what it is then you are probably right.


Friday 22 February 2013

Yet to be named, pt38

I know, I know, I'm a horrible and lazy person for not updating throughout the winter holidays. There's nobody to blame except for me :|


'Two days, you're right. But what can you? I don't really have an option.'
'I can't do anything, really. I wish I could help.'
'That was a rhetorical question', she sighed. 'And besides, I know.'
'A rheto....what?'
'Nevermind.'
'Look, I may not know every word you know, but I'm eager to learn. Some'
'Some? That might not be enough, you know.'
'No matter. will you tell me what i t means or not?'
There was a short silence.
'It's simply a question you don't answer.'
'Why not?'
'Because either there's no answer, you're not supposed to answer, or it will by answered by whoever asked it.'
That felt complex. Unnecessarily so.
'You sure know a lot. I'll try to remember that.'
'I really don't trust me. But you should remember, knowledge is always nice to have,'
He may have already forgotten it. The late hour got the blame for that.
'Hey, there's a clearing', Shirral said. 'Let's stop for a moment and I'll patch you up.' 

Dziesięć Żądeł, pt32


Był nieświeży.
Skrzywił się i odłożył go na stół. Chyba minęła data ważności. Dalej grymasząc nalał do szklanki wodę z kranu i tym wymył nieprzyjemny smak.
Zdecydowanie nadszedł czas na zakupy. tylko za co je kupić? Zostawił te rozważania na później. Poszedł wziąć porządny, długi prysznic. Możliwe, że przez  najbliższy czas nie będzie miał dostępu do takich luksusów, miał więc zamiar korzystać, póki mógł.
Wyszedł odświeżony, z czystym umysłem. Juz prawie minęła godzina. Czas się ubierać. Był w trakcie zakładania zbroi, gdy coś sobie uświadomił. Jak chodzić w czymś takim po mieście i nie ściągać na siebie uwagi? Odpiął pistolet i granaty. Złożył mniej więcej pancerz i włożył go do plecaka. Na wierzch rzucił broń i latarkę, o której jakoś wcześniej zapomniał. Granaty ostrożnie schował do innej kieszeni.
Spakowane. Ale co teraz założyć na siebie? Wyciągnął pierwsze z brzegu płócienne spodnie i koszulę w kratkę. Przyglądnął się im. Wyglądałby na pewno poważniej niż zwykle, ale nie był pewien, czy to dobry pomysł. Poza tym, po deszczu było na to za zimno. Został przy świeżych jeansach, koszulce i bluzie. Nikitę zdobędzie urokiem wewnętrznym.
Z toalety wziął jeszcze szczoteczkę i pastę do zębów i wrzucił je do bocznej kieszonki plecaka.
Ledwo zasunął przegródki, a odezwał się dzwonek do drzwi. Na pewno była to Nikita. Jeszcze głęboko odetchnął, zerknął do lustra - wyglądał jak zwykle, co chyba nie było złe - i otworzył drzwi, zastanawiając się, jak wygląda ta wschodnia piękność.
Przed progiem stało bydlę.

Thursday 14 February 2013

Dziesięć żądeł, pt31


Jestem poza domem i trochę sobie zapomniałem że to już środa.


Rozłączył się. Sposób mowy doktora wytrącał go z równowagi, zwłaszcza, gdy próbował się o niego troszczyć. Ale cóż miał z tym zrobić? Akurat doszedł do swojej klatki schodowej. Uciekł z widoku szpiegujących go emerytów i wpadł do mieszkania.
Nikita, hę? Jakaś wschodnia piękność za pilota? Podróż mogła okazać się jeszcze przyjemniejsza, niż sądził. A jak znajdą wszystkie dziesięć, może znajdzie się trochę czasu dla siebie...
Myśląc o wyprawie i różnych związanych z nią przygodach, sprawdził ekwipunek. Zbroja, gotowa do użytku. Magazynki i pistolet na swoim miejscu. Dorzucił jeszcze trzy do użytku. Magazynki i pistolet na swoim miejscu. Dorzucił jeszcze trzy do swojego karabinu. Doktor o tym nie wspomniał, ale prawie na pewno Nikita przywiezie mu i broń, i zmodernizowany hełm. Poprzedni czasami szwankował i gniótł go w tył głowy. takie rzeczy doktor musiał naprawić, inaczej korzystanie z hełmu byłoby niewygodne i potencjalnie niebezpieczne. Noktowizor w bocznej kieszeni, w następnej prawie pusty portfel i komórka. Granaty dymne u pasa, błyskowy w kieszeni na udzie. Po krótkim zastanowieniu wyciągnął granat odłamkowy i przyczepił go obok dymnych. Sprawdził komputerek. Dalej pokazywał dżunglę i góry. Nie był pewien, czy cieszył się, czy nie.
Sześć zdobytych nabojów. Wziął je i jeden po drugim włożył do kieszonki na piersi. Ważne, żeby ich nie zgubić. I najlepiej nie używać, chyba że trzeba. Co z tego, że się nie zniszczą po strzale? Trzeba jeszcze je odzyskać. A to mogło stanowić problem, jeśli pocisk wywoła dużą eksplozję.
Chyba spakował wszystko. Nie potrzebował plecaka, żadnych zapasów nie mógł nawet kupić, wszystko pozostałe schował na zbroi. Wszystko, co ważne, już spakował. resztę najwyżej zdobędzie w trakcie.
A wtedy żołądek przypomniał o sobie. Był to swego rodzaju problem. Wziął z lodówki ostatni jogurt, otworzył go i bez namysłu pił duszkiem.

Wednesday 6 February 2013

Yet to be named, pt37


You can only fight it for so long when silent, in the dark and without a good night's sleep to back you up. Alvaren had a nap. Or a proper sleep. It felt short even though the sun managed to set during that.
Shirral didn't. She hadn't slept for.... two days, was it? Too long, no matter how you slice it. That magical sleep didn't count, either. Now, after his eyes adapted to the forest darkness as much as they could, he could see her swaying awkwardly back and forth in the saddle. He felt pity for her. Worse yet, he couldn't replace her as the rider because of that wound. Speaking of which, it hurt like hell. He cursed himself for reminding himself of it.
'We should talk', he said suddenly, without prior consideration.
Shirral straightened and slowed the horse. It was reckless enough to ride in the dark and losing focus didn't help. She clearly wanted to chat, though.
'Talk? Now? Don't you think it's not the best of times for that?'
And yet again, he somehow expected that. Such a shame he couldn't see that teasing smile of hers. He had to settle for her silhouette, darker against the horse's dimmed white.
'Well, yes, I mean, it's a good time, I think.'
'Oh, really?'
'yes, because, no offense, but you look tired from over here.'
'So my back seems tired, huh? Well, you may be right. It's been a while since I last slept.'
'Two days?', he voiced his guess. A short silence was the answer as Shirral collected her thoughts.

Dziesięć żądeł, pt30


Czwarty zawierał kolejny program do namierzania. Bez zastanowienia włączył go. Pojawiły się dwa zestawy współrzędnych. Wpisał je do GPSa w małym komputerku. Urządzenie pokazało dwa czerwone punkty.
Westchnął i rzucił komputerek na łóżko. To by było na tyle, jeśli chodziło o działanie samemu. Złapał komórkę i wyszedł na spacer, dzwoniąc do doktora.
Leżący na kołdrze GPS dalej niezmordowanie pokazywał jedną kropkę w amazońskiej dżungli, a drugą gdzieś w Tybecie.
*      *      *
Po wczorajszym deszczu chmury dalej przysłaniały całe niebo, ale przynajmniej nie zalewały miasta opadami. Temperatura zaś znacznie spadła, w połączeniu z kałużami zbierającymi się w każdym zagłębieniu na placu zabawa i starym, nierównym chodniku skutecznie odstraszając dzieci, a raczej ich rodziców. Tylko nieliczne starsze osoby wyszły na świeże powietrze aby jak co dzień zażyć trochę ruchu. Ich ciche kroki, razem z odległym szumem przejeżdżających samochodów i równym ćwierkaniem pojedynczego ptaszka na pobliskim drzewie stanowiły spokojne podłoże dla lawirującego między blokami i rozmawiającego z doktorem Owena. A miał o czym mówić.
Opowiedział mu o wszystkim, co działo się przez ostatnie dwa dni. O strzelnicy, o naboju, o danych na nim zawartych, o kolejnych nabojach - Paulinki, Rodriga, Żyda, z urny cmentarnej. Dokładnie opisał zdarzenia w willi - może doktor powinien wiedzieć, z czym się to wiąże. Nie tylko powinien, ale i chciał wiedzieć - dopytywał się o pominięte szczegóły, nieraz prosił o powtórzenie, zwłaszcza wyników skanowania. ciekawość naukowa dawała sobie znać.
Chodził tak przez ponad pół godziny. Niektórzy przechodnie ukradkiem patrzyli na niego, myśląc, że tego nie zauważy. Mylili się, oczywiście, ale to pozwalało mu sądzić, że spacerował raczej długo.
- Krótko mówiąc, doktorze, potrzebuję transportu do dwóch kolejnych naboi. Może pan coś takiego załatwić?
- Tak, Owen, mogę. Więcej - już załatwiłem ci i transport, i pilota. Nikita przyjedzie po ciebie za godzinę. Razem polecicie moim helikopterem po naboje, a ja będę szukał pozostałych. Teraz idź i przygotuj się. Oh, i Owen?
- Tak, doktorze?
- Uważaj na siebie. Ci mężczyźni, o których mówiłeś, wydają się groźni. Może powinieneś wziąć ze sobą naboje, które znalazłeś. Mogą ci się przydać.
- Tak doktorze, wezmę je. Dowidzenia.

Wednesday 30 January 2013

Yet to be named, pt36


They still had time to get away on horseback. It was still an option. The horse was minding its own business, sniffing a pile of dirt near the gate. IT didn't run away, which was what mattered. But how was he supposed to ride off? The only thing that spoke in their favour was that he stayed awake, albeit barely. That spell almost had him.
So if he was awake, he was also out of the magic's reach. And so was Shirral. He shook her. To no effect. Maybe once the victim fell asleep, only waking magic could wake them up. That would be troublesome. He shook her again, knowing that he could not save them on his own.
She grumbled. That was a good sign. So he shook again.
'Hey, hey, wake up, it's no time for sleeping. I need you awake!'
She gently opened her eyes, shut them and opened violently. He set her slowly on the ground as she spat forth a flurry of questions.
'What happened? Where are we? Why are you carrying me?'
'There was a spell, we're on the street, you were asleep. Can the explanation wait? I may be hurt and the town is still burning.'
'You may be hurt?', she looked at the now bleeding wound. 'There's no time for that, you'll have to hold on for now.'
She led the protesting horse away from the dirt pile and to him, then for the second time that night helped him onto the saddle. The grimace of abundant pain worried her. It wasn't there before. So wasn't the bleeding, either.
'Once we're somewhere safer I'll have a look at it, I promise', she jumped on the horse. 'Right now, we have to go.'
She ushered the horse to go through the gate and away into the wild. They galloped through the moonlit stretch between the wall and forest, slowing down just a little when the trees covered the only source of light with their broad leaves, engulfing them in ominous darkness as they hurried to the next outpost of civilisation, preparing themselves mentally for an eventual ambush. They knew it was coming. The problem, as with any ambush, was that they didn't know when. Not like they could see anything.
And just as last night they fought weariness, running for their dear lives threatened to end abruptly by the hands of the undead.

Dziesięć żądeł, pt29

WIEEEELKI POOOOOST



I tak podejrzane. Schował nabój do wewnętrznej kieszeni i z bronią w gotowości wyszedł na korytarz. Cysto. Zerknął na dół. Dalej nic. Schował pistolet. Krok po kroku ,stopień po stopniu zszedł na dół. Dobiegły go odgłosy szamotaniny płynące z oświetlonego pokoju. Coś było nie tak. Zakradł się do pomieszczenia i nie do końca uwierzył w to, co zobaczył.
Jakiś inny włamywacz dusił ochroniarza kablem. Ten był już siny i widać było, że długo nie pociągnie.
Nagle instynkt wziął górę. Wyrzucił lewy łokieć do tyłu, trafiając napastnika za nim w brzuch. Ten wygiął się pod wpływem uderzenia i wystawił na kolejne, tym razem prawy sierpowy z obrotu. Dalej stał na nogach choć zaskoczenie wciąż było po stronie Owena. Zaserwował słabszy cios z lewej, wyszarpując pistolet z kabury.
Odsunął się na krok, stając w świetle, strzelił napastnikowi w nogę, definitywnie wyłączając go z rozgrywki, obrócił się, trafił w plecy mężczyznę duszącego strażnika i rzucił się do ucieczki przez salon.
Zaraz za rogiem korytarza czaił się kolejny przestępca - dosłownie wybity z rytmu przez trafienie pod szczękę - a z kuchni leżącej po przeciwnej stronie pokoju wybiegł jeszcze jeden.
Ten był już lepiej przygotowany. Pistolet od razu powędrował z kabury do przodu. Owen zanurkował za kanapę tuż przed trzema strzałami. Głośnymi strzałami. Nie miał tłumika. o było słychać z daleka. Na pewno ochroniarze włączą alarm.
Podniósł się zza kanapy i wystrzelił w ramię włamywacza. Ten krzyknął i padł na ziemię. Nie tracąc czasu ruszył do wyjścia.
Syrena alarmowa zawyła dokładnie, gdy otworzył drzwi. W paru miejscach rozległy się strzały. Wszystkie światła włączyły się, całkowicie oświetlając teren willi. Nie było mowy o chowaniu się. Musiał przebiec przez całość aż do krzaków w kącie. Wziął głęboki oddech, rozejrzał się po raz ostatni i ruszył do celu.
Chyba nikt go nie widział. Strzelanina za jego plecami nasilała się. Słyszał nawet karabiny szturmowe.
Karabiny szturmowe? Ochroniarze takich nie mają.
Kto próbuje zdobyć te naboje? Na pewno ktoś z pokaźnym wsparciem, przestępczym lub rządowym. To mogło stanowić problem.
Kilkanaście metrów od krzaków usłyszał świst pocisku tuż obok siebie. Prawie potknął się z wrażenia, ale zachował równowagę i jeszcze przyspieszył. Dopadł krzaków, wskoczył między nie i doczołgał się do murku. Dookoła niego lądowały pociski, zrywając liście i wyrzucając w powietrze grudki ziemi. Leżał skulony i zasłaniał oczy, czekając na przerwę w ostrzale. Ta nareszcie nastąpiła - karabin przerwał swoją śmiercionośną serię, głośnym klikaniem domagając się nowego magazynka.
Nie czekał, aż oprych go załaduje. Wyturlał się spod krzaków, podniósł się na kucki i oddał dwa strzały.
Jeden trafił w nogę. Stojący w połowie zbocza mężczyzna upadł, krzycząc i zsuwał się z górki. Skąd on wyskoczył, że zdołał się tak szybko zbliżyć?
Nie tracił więcej czasu. Wskoczył na murek. Jak on to zrobił bez linki? Adrenalina, zapewne. Wylądował na chodniku przed posesją i kontynuował ucieczkę w kierunku miasta. Już za zakrętem ponownie wskoczył w krzaki, słysząc nadjeżdżającą policję. Tym razem na pewno by go zamknęli. A z taką konkurencją do pozostałych nabojów nie miał czasu na opóźnienia.
Gdy minęły go trzy radiowozy i transporter, wrócił na drogę i dalej biegł.
Na bieganiu minęło jeszcze dużo czasu. Dopiero, gdy miał już przed oczami swoje osiedle zwolnił tempo do chodu. Niebo zaczynało szarzeć pod wpływem wschodzącego słońca. U progu mieszkania opanował wreszcie oddech. Zamknął za sobą drzwi i upadł w pełnym rynsztunku na łóżko. Nie miał siły nawet na sprawdzenie skanowania.
Obudził się chyba koło południa z bolącym ramieniem i szyją. Ramię bolało od uników willi, a szyję zawdzięczał okropnej pozycji do spania. Ze stękaniem usiadł i pomasował zdrętwiały kark. Przetarł oczy i ściągnął z siebie rynsztunek. Zbroję rzucił niedbale na łóżko. Wziął krótki prysznic i zaglądnął na Internet, chcąc sprawdzić, co napisali o włamaniu.
A napisali. Napisali o strzałach, o bohaterskiej walce ochroniarzy, o rannych i o dwóch martwych przestępcach. O zniszczeniach, o hałasie, o szczęściu biznesmena, który z rodziną był na wczasach.
Oraz o trzech uciekinierach, szukanych przez policję.
Ochrona nie opisała ich wyglądu, ale policja pewnie i tak miała jakieś podejrzenia. Co oznaczało, że albo ktoś widział trzech bandytów, albo dwóch i jego. To nie napawało optymizmem. Powinien się nie wychylać, zwłaszcza w zbroi. Z ostrożnością czy bez, szykowały się problemy.
Nagle przypomniał sobie o pozostałych nabojach. Wygrzebał dwa nowe z kieszeni zbroi i przejrzał wyniki.
Trzeci nabój zawierał zdjęcia i zawiłe dane techniczne jakiejś asteroidy. Przeleciał je szybko wzrokiem, ale nie wyłapał nic ciekawego.
Czwarty natomiast...

Monday 28 January 2013

I'm a bad person

....so I took a long hiatus.

The first week was actually preparing for the contest like crazy. Ended up doing one test before the written part, reading two books in around 24 hours, and listening to two friends summarise a 4th one.

I passed the writing part and had the oral one, I hope it went well even though I can't really tell since I can't compare with anyone else.

On a more story-related note, triple update on Wednesday. Really.

Tuesday 15 January 2013

3 weeks of DDD, day 15

I played Fable 3. 2,4/6,5 million gold at 252 days to go. Good going.


I did nothing of value today. *facepalm*

Monday 14 January 2013

3 weeks of DDD, day 14

I'm pushing the book. I want to finish it. I'm also pushing Fable 3. Earned a bunch of money on my way to becoming the biggest millionaire ever.

This made me realise that I did nothing today. Wonderful.

Sunday 13 January 2013

3 weeks of DDD, day 11, 12, 13

Hey it was fun. I became king in Fable 3 and the game got messy for no reason whatsoever, been at a party for the better part of saturday, and still managed to read to the 3rd (of 4) part of "White Teeth". Overall it could have been better progress-wise, but I'm not complaining.

Thursday 10 January 2013

3 weeks of DDD, day 10

I forgot to mention that I beat Dawn of War 2 for the second time yesterday. I still have Chaos Rising to go, but it was really fun to beat it again.

But I did nothing productive today. I have a cold and had to do some Chemistry, then decided to play PAYDAY with random guys. Turned out okay, we actually beat 3 heists on Overkill in 5 attempts total.

Wednesday 9 January 2013

3 weeks of DDD, day 9

Wednesdays are evil. Did Biology class, played an awesome Empires round, that's it. Should be more progress tomorrow, and I'll be reading the book to sleep.

Now, to sleep.

Yet to be named, pt35


*         *         *
Darkness turned into a clear night sky. It glittered from all the stars shining down on the ground. A big, round moon completed the image, slightly to the left of his view. He looked down. In front of him was a peaceful, grassy meadow swaying delicately in the wind. Trees bathed in darkness all around it, limiting his vision.
It reminded him of home. It made him feel homesick. He never thought of home in such merry tones. Until now. Why had he even left? He made a step forward, willing to enter the meadow.
The ground, instead of holding his weight, consumed him. He kept the meadow in sight for just a moment before darkness overwhelmed him again in the endless yet silent drop.
*         *         *
What actually happened was him taking a step down the stairwell while almost asleep, taken by the spell. He learned that as he fell flat on the cobbles, still holding onto Shirral, and landed on his wound. It sent a spike of pain through his entire body just to remind him it was still there and not enjoying his lifestyle. He groaned helplessly in response and tried to get up. The leg's pain very nearly multiplied. He won't get far on foot, and the fire was already well beyond the point of stopping with ordinary human means. He could see it in the distance, at the end of the street. He didn't know if it made him feel good or bad about it. He might have preferred to stay oblivious.

Dziesięć żądeł, pt28


Dobrze wybrał. Dopiero przy samym budynku musiał się zatrzymać, i to nie z powodu ochrony, a przez brak środków na wejście do środka.
Dookoła willi, jakieś dwa metry od eleganckich okien okalających salon, rósł prawdziwy mur iglaków, idealny do chowania się. Co kilka metrów był przerwany, dając wejście dalej, ale nie miał żadnych środków do otwarcia okien. Przysiadł więc za bujnymi drzewkami i zaczął się zastanawiać.
Ale nic mu z tego nie przyszło. Nie przychodził mu do głowy żaden sensowny pomysł, który mógłby wykonać z dostępnymi mu narzędziami. Żeby tylko miał nożyk do cięcia szkła! Niestety, nie pomyślał, aby coś takiego mu się kiedykolwiek przydało. Żyjesz i uczysz się, pomyślał.
Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Niemal podskoczył, chwycił za pistolet gotów do strzału i ucieczki. Opanował się i rozejrzał. Chyba ktoś otworzył mu wejście do budynku. Doszły go kroki i nucenie powoli oddalające się od niego. Sam ruszył do dziury w zielonym murze i popatrzył za hałasującym ochroniarzem. Stanął nad jednym z iglaków, rozsunął rozporek i "podlewał" roślinkę.
Owen nie czekał na lepszą okazję. Zakradł się do otwartych drzwi i wszedł do przepastnego salonu. Wyglądał na zaprojektowany przez stylistę i utrzymany w nowoczesnym stylu, pełnym plastiku, płytek, wygiętych kształtów i skóry na siedzeniach. No, i przeogromnej ilości rzeźb i obrazów.
Nie miał czasu się przyglądać. Ochroniarz zakończył swoje ogrodnicze czynności i wracał do środka. Dyskretnie ruszył do rogu pokoju i schował się za ogromnym fotelem. Zmieściłyby się w nim bez problemu ze dwie osoby. A za nim Owen.
Stróż jakby nigdy nic zamknął drzwi i wrócił do patrolowania wnętrza. Przeszedł niemal bez oglądania się przez salon i ruszył do światełka dochodzącego zza holu.
A w holu były schody na góry. Odczekał jakąś minutę po zniknięciu strażnika i ruszył do schodów. Najszybciej jak sobie pozwalał wszedł na piętro i na chybił trafił wszedł do pokoju po lewej.
Akurat był to jakiś gabinet. Przy każdej ścianie były półki pełne książek, a naprzeciw wejścia, przy oknie, stało potężne biurko z komputerem i czarny, skórzany fotel.
Kucnął w kącie i włączył GPS. Wskazywał na pokój sąsiadujący z tym. Wyłączył go i ruszył, walcząc z napięciem.
Na szczęście ten pokój też był pusty, a była to zachowana niemal całkowicie w bieli sypialnia. Duże, dwuosobowe łóżko zajmowało większość miejsca. Na ścianie wisiał potężny, płaski telewizor, pod nim komoda. Obok drzwi zapewne do garderoby. Widział takie plany w Internecie i sam taki chciał. Mógłby w sumie przerobić swój schowek, ale na co byłaby wtedy szafa?
Tak czy owak, najciekawsza rzecz była na stoliku przy łóżku. Obok lampki nocnej i budzika stał dumnie kolejny niebieski nabój. Podszedł doń i go chwycił, ucieszony z sukcesu.
Coś to za proste. Obrócił się jak szalony w kierunku drzwi, pistolet wymierzony do strzału. A tam nikogo nie było.

Tuesday 8 January 2013

3 weeks of DDD, day 8

Uneventful day, was rather tired after school. Played some Empires, dug deeper into "White Teeth". I hope to finish it before the weekend. We'll see how it goes.

And I had some PAYDAY with Wealthy, Youzy, Trickster and moonchild. Overall, those were fun, even if the last run didn't go too well (my fault it was, too :( ).

Tomorrow, Wednesday. Update day. More story coming.

Monday 7 January 2013

3 weeks of DDD, days 6 & 7

So yeah I missed one post but look I was playing Empires. And Dawn of War 2.

And today had more of those. I'm finish DoW soon though.

On a more progress-related note, I'm digging through "White Teeth". The book is actually really fun to read. Definitely surprised me.

Sunday 6 January 2013

3 weeks of DDD, day 5

I don't care that I did nothing, I played an awesome round of Empires.

I promise to read before I go sleep.

Friday 4 January 2013

3 weeks of DDD, day 4

So I may have not read a single bit of "White Teeth". But I wrote an equipment list for my polish story. It took up a single page.

Other than that, Fable and Empires. Fable is actually kind of fun once you shake off this awful console-port feel.

Thursday 3 January 2013

3 weeks of DDD, day 3

Well, the english story is down below. That's pretty much the only success today, writing this bit.

Aside from that, I spent the day watching. Anime, podcasts, let's plays, starcraft 2 casts. And playing a little. I played Fable 3 (still getting used to the bad console port), Dawn of War 2 (thing froze mid-game and I gave up), Far Cry 3 (I have a very heavy loot-whore complex) and Empires - almost drove a heavy tank onto the Slaughtered bridge as it went down. Awesome braking, stopped right at the edge of the river. Such a shame our CV was on the middle of it.

I sure hope tomorrow will be more productive. Readying myself mentally to read "White Teeth" by Zadie Smith as one of the books for the competition. How bad can it be, right?

Yet to be named, pt34


He sheathed the sword and carefully picked her off the floor. She felt heavy. With such a figure, she couldn't be. He tried to decide whether it was the effect of that wound or he was always this weak. Either way, it was yet another thing to add to his pile of concerns.
He moved to the stairwell. Limping while carrying someone was far less pleasant than when doing so alone. Life is cruel, he thought. Now, how hard could it be to get down to the street?
He yawned again. That spell certainly complicated things. Hw long could he resist it? Not for very long, surely.
Step by painful step he progressed. A few of them later he started to breathe heavily. A couple more steps made curses join the breathing.
And to his terror, his eyes resisted opening them. He felt dizzy, tired and hurt. So terrible. On a positive note, he almost made it to the bottom. Just a little more effort and he will have made it.
Five. Then four. He yawned. It was a monstrously long yawn. Three steps. The world spinned out of control. He forced himself down one more step. Just two left. He leaned against the wall. He was so tired. One more...
But he couldn't get his leg to move. Sleep was overwhelming him. He shut his eyes and let it settle. Then, he saw darkness.

Wednesday 2 January 2013

3 weeks of DDD, day 1 & 2

First off, no story tonight, I didn't write up enough beforehand, and got drawn into PAYDAY. I'll try to get it fixed tomorrow.

So, on the 21st, the second stage of the national english compteition will take place, and I am going to attend that. With some luck, I will pass the written part and go to speaking part, which is the following day, aka 22nd January. This has obviously nothing to do with any of you reading this, but it's kind of a biggie for me. Therefore, I decided to make a post every day about what progress I've made on any project that's going on in my life right now - this means the aforementioned competition, ordinary lessons, the extra stuff I take, and, most likely although unfortunately, gaming. And you'll get to see my struggle to become prepared, so yay!

Day 1 was, for simplicity, the 1st of January, on which day I've made absolutely nothing of any use, waking up at 1 PM. The only thing I did was conceive the idea.

Day 2 - today - has been a little bit better. I actually got to write this post, update the polish story, fail every english reader (please don't shout), did a little preparing for biology lessons (sigh) and realise that the spoken part will, in fact, be not as hard as I had previously imagined. And PAYDAY. Too much PAYDAY. But I'm okay with it, because I had some good times with Youzy, Wealthy and Trickster. I can write this out and leave it just like that because everyone reading this knows them anyways. Overall, good day. Let's see what the next 20 bring us.

Dziesięć żądeł, pt27


Obejrzał się dookoła - dalej nie widział nikogo - włączył GPS i patrząc uważnie na strzałkę wszedł do środka. Teraz się bał. Zganił się w duchu i ostrożnie szedł po marmurowej posadzce, starając się niczego nie potrącić w ciasnocie.
Stanął przed jedną z urn, strzałka na komputerku pokazywała dokładnie na wprost. Obejrzał okolicę urny licząc, że nabój - czy co tam wskazywały współrzędne - był na zewnątrz.
Niestety nie miał racji. Nie znalazł niczego. Opanował choć odrobinę drżenie ciała, uchylił wieko i wsadził rękę do środka.
Jakie to było obrzydliwe! W dotyku prochy były jak zwykły popiół, ale uczucie profanacji i jego strach były wszechogarniające. A co najgorsze, nic nie znalazł. Sięgnął nieco głębiej.
I tam coś poczuł. Aż podskoczył z wrażenia sięgnął jeszcze głębiej i chwycił coś metalowego. Pociągnął i jego oczom okazał się - okryty szczątkami, ale jednak - piąty nabój. Otrzepał rękę i pogładził idealne wgłębienia, w zdziwieniu oglądając sztukę.
A potem, bezceremonialnie, przypomniał sobie gdzie był i co zrobił.
Ściskając zdobycz w garści małymi krokami wycofał się na zewnątrz kaplicy, zamknął cichutko drzwi i ruszył szaleńczym biegiem po żwirowej alejce. Wyobraźnie dość dobitnie sugerowała mu, że wszędzie dookoła, a przede wszystkim tuż za nim, ktoś jest. Jednym susem przeskoczył bramkę, przebiegł przez ulicę i zatrzymał się dopiero na ogrodzeniu domu po drugiej stronie ulicy.
Oddychając ciężko, zdjął oślepiający go noktowizor i schował go wraz z nabojem do wewnętrznej kieszeni. Cmentarz miał za sobą i czuł się z tym bardzo dobrze. Wydawało mu się wręcz, że cel numer sześć nie stanowi dla żadnej przeszkody. Ruszył żwawym krokiem w kierunku willi.
Droga mijała spokojnie wśród jasno oświetlonych ulic i domków jednorodzinnych, które w miarę oddalania się od miasta rosły w rozmiarach i okazałości, oddalając się od drogi i zwiększając ogrodzenia.
Wreszcie skończyły się latarnie, dookoła nastała ciemność a przed nim, oświetlona kilkoma własnymi światłami, dominowała ustawiona na wzgórzu docelowa willa.
Ostatnie chwile spaceru minęły na opracowywaniu planu. Niestety, nie znał planu budynku, więc stwierdził tylko, że na sforsowanie muru zewnętrznego będzie potrzebna lina z hakiem, a reszta okaże się po drodze.
Przy rzeczonym murze wyjął z plecaka swoją linę, a z kieszeni noktowizor i przygotowany oglądał ogrodzenie. Oświetlone były tylko ścieżki od wejścia do budynku i te za domem, zapewne w ogrodzie. Reszta była skryta w ciemności, co mu nad wyraz pasowało.
Zauważył też paru ochroniarzy spacerujących tu i ówdzie. To oznaczało, że musiał być ostrożny i działać w cieniu. Da się zrobić, oczywiście, ale utrudnia to nieco sprawę.
Znalazł odpowiadające mu miejsce - niedaleko rogu posesji kilka całkiem sporych krzaków zasłaniało jego wejście. Sprawnie zarzucił hak, wspiął się na mur i zeskoczył po drugiej stronie. Zwinął linę i schował ją z powrotem do plecaka, a sam, pochylony i uważny, ruszył do celu pod osłoną cieni.