Wednesday 30 January 2013

Yet to be named, pt36


They still had time to get away on horseback. It was still an option. The horse was minding its own business, sniffing a pile of dirt near the gate. IT didn't run away, which was what mattered. But how was he supposed to ride off? The only thing that spoke in their favour was that he stayed awake, albeit barely. That spell almost had him.
So if he was awake, he was also out of the magic's reach. And so was Shirral. He shook her. To no effect. Maybe once the victim fell asleep, only waking magic could wake them up. That would be troublesome. He shook her again, knowing that he could not save them on his own.
She grumbled. That was a good sign. So he shook again.
'Hey, hey, wake up, it's no time for sleeping. I need you awake!'
She gently opened her eyes, shut them and opened violently. He set her slowly on the ground as she spat forth a flurry of questions.
'What happened? Where are we? Why are you carrying me?'
'There was a spell, we're on the street, you were asleep. Can the explanation wait? I may be hurt and the town is still burning.'
'You may be hurt?', she looked at the now bleeding wound. 'There's no time for that, you'll have to hold on for now.'
She led the protesting horse away from the dirt pile and to him, then for the second time that night helped him onto the saddle. The grimace of abundant pain worried her. It wasn't there before. So wasn't the bleeding, either.
'Once we're somewhere safer I'll have a look at it, I promise', she jumped on the horse. 'Right now, we have to go.'
She ushered the horse to go through the gate and away into the wild. They galloped through the moonlit stretch between the wall and forest, slowing down just a little when the trees covered the only source of light with their broad leaves, engulfing them in ominous darkness as they hurried to the next outpost of civilisation, preparing themselves mentally for an eventual ambush. They knew it was coming. The problem, as with any ambush, was that they didn't know when. Not like they could see anything.
And just as last night they fought weariness, running for their dear lives threatened to end abruptly by the hands of the undead.

Dziesięć żądeł, pt29

WIEEEELKI POOOOOST



I tak podejrzane. Schował nabój do wewnętrznej kieszeni i z bronią w gotowości wyszedł na korytarz. Cysto. Zerknął na dół. Dalej nic. Schował pistolet. Krok po kroku ,stopień po stopniu zszedł na dół. Dobiegły go odgłosy szamotaniny płynące z oświetlonego pokoju. Coś było nie tak. Zakradł się do pomieszczenia i nie do końca uwierzył w to, co zobaczył.
Jakiś inny włamywacz dusił ochroniarza kablem. Ten był już siny i widać było, że długo nie pociągnie.
Nagle instynkt wziął górę. Wyrzucił lewy łokieć do tyłu, trafiając napastnika za nim w brzuch. Ten wygiął się pod wpływem uderzenia i wystawił na kolejne, tym razem prawy sierpowy z obrotu. Dalej stał na nogach choć zaskoczenie wciąż było po stronie Owena. Zaserwował słabszy cios z lewej, wyszarpując pistolet z kabury.
Odsunął się na krok, stając w świetle, strzelił napastnikowi w nogę, definitywnie wyłączając go z rozgrywki, obrócił się, trafił w plecy mężczyznę duszącego strażnika i rzucił się do ucieczki przez salon.
Zaraz za rogiem korytarza czaił się kolejny przestępca - dosłownie wybity z rytmu przez trafienie pod szczękę - a z kuchni leżącej po przeciwnej stronie pokoju wybiegł jeszcze jeden.
Ten był już lepiej przygotowany. Pistolet od razu powędrował z kabury do przodu. Owen zanurkował za kanapę tuż przed trzema strzałami. Głośnymi strzałami. Nie miał tłumika. o było słychać z daleka. Na pewno ochroniarze włączą alarm.
Podniósł się zza kanapy i wystrzelił w ramię włamywacza. Ten krzyknął i padł na ziemię. Nie tracąc czasu ruszył do wyjścia.
Syrena alarmowa zawyła dokładnie, gdy otworzył drzwi. W paru miejscach rozległy się strzały. Wszystkie światła włączyły się, całkowicie oświetlając teren willi. Nie było mowy o chowaniu się. Musiał przebiec przez całość aż do krzaków w kącie. Wziął głęboki oddech, rozejrzał się po raz ostatni i ruszył do celu.
Chyba nikt go nie widział. Strzelanina za jego plecami nasilała się. Słyszał nawet karabiny szturmowe.
Karabiny szturmowe? Ochroniarze takich nie mają.
Kto próbuje zdobyć te naboje? Na pewno ktoś z pokaźnym wsparciem, przestępczym lub rządowym. To mogło stanowić problem.
Kilkanaście metrów od krzaków usłyszał świst pocisku tuż obok siebie. Prawie potknął się z wrażenia, ale zachował równowagę i jeszcze przyspieszył. Dopadł krzaków, wskoczył między nie i doczołgał się do murku. Dookoła niego lądowały pociski, zrywając liście i wyrzucając w powietrze grudki ziemi. Leżał skulony i zasłaniał oczy, czekając na przerwę w ostrzale. Ta nareszcie nastąpiła - karabin przerwał swoją śmiercionośną serię, głośnym klikaniem domagając się nowego magazynka.
Nie czekał, aż oprych go załaduje. Wyturlał się spod krzaków, podniósł się na kucki i oddał dwa strzały.
Jeden trafił w nogę. Stojący w połowie zbocza mężczyzna upadł, krzycząc i zsuwał się z górki. Skąd on wyskoczył, że zdołał się tak szybko zbliżyć?
Nie tracił więcej czasu. Wskoczył na murek. Jak on to zrobił bez linki? Adrenalina, zapewne. Wylądował na chodniku przed posesją i kontynuował ucieczkę w kierunku miasta. Już za zakrętem ponownie wskoczył w krzaki, słysząc nadjeżdżającą policję. Tym razem na pewno by go zamknęli. A z taką konkurencją do pozostałych nabojów nie miał czasu na opóźnienia.
Gdy minęły go trzy radiowozy i transporter, wrócił na drogę i dalej biegł.
Na bieganiu minęło jeszcze dużo czasu. Dopiero, gdy miał już przed oczami swoje osiedle zwolnił tempo do chodu. Niebo zaczynało szarzeć pod wpływem wschodzącego słońca. U progu mieszkania opanował wreszcie oddech. Zamknął za sobą drzwi i upadł w pełnym rynsztunku na łóżko. Nie miał siły nawet na sprawdzenie skanowania.
Obudził się chyba koło południa z bolącym ramieniem i szyją. Ramię bolało od uników willi, a szyję zawdzięczał okropnej pozycji do spania. Ze stękaniem usiadł i pomasował zdrętwiały kark. Przetarł oczy i ściągnął z siebie rynsztunek. Zbroję rzucił niedbale na łóżko. Wziął krótki prysznic i zaglądnął na Internet, chcąc sprawdzić, co napisali o włamaniu.
A napisali. Napisali o strzałach, o bohaterskiej walce ochroniarzy, o rannych i o dwóch martwych przestępcach. O zniszczeniach, o hałasie, o szczęściu biznesmena, który z rodziną był na wczasach.
Oraz o trzech uciekinierach, szukanych przez policję.
Ochrona nie opisała ich wyglądu, ale policja pewnie i tak miała jakieś podejrzenia. Co oznaczało, że albo ktoś widział trzech bandytów, albo dwóch i jego. To nie napawało optymizmem. Powinien się nie wychylać, zwłaszcza w zbroi. Z ostrożnością czy bez, szykowały się problemy.
Nagle przypomniał sobie o pozostałych nabojach. Wygrzebał dwa nowe z kieszeni zbroi i przejrzał wyniki.
Trzeci nabój zawierał zdjęcia i zawiłe dane techniczne jakiejś asteroidy. Przeleciał je szybko wzrokiem, ale nie wyłapał nic ciekawego.
Czwarty natomiast...

Monday 28 January 2013

I'm a bad person

....so I took a long hiatus.

The first week was actually preparing for the contest like crazy. Ended up doing one test before the written part, reading two books in around 24 hours, and listening to two friends summarise a 4th one.

I passed the writing part and had the oral one, I hope it went well even though I can't really tell since I can't compare with anyone else.

On a more story-related note, triple update on Wednesday. Really.

Tuesday 15 January 2013

3 weeks of DDD, day 15

I played Fable 3. 2,4/6,5 million gold at 252 days to go. Good going.


I did nothing of value today. *facepalm*

Monday 14 January 2013

3 weeks of DDD, day 14

I'm pushing the book. I want to finish it. I'm also pushing Fable 3. Earned a bunch of money on my way to becoming the biggest millionaire ever.

This made me realise that I did nothing today. Wonderful.

Sunday 13 January 2013

3 weeks of DDD, day 11, 12, 13

Hey it was fun. I became king in Fable 3 and the game got messy for no reason whatsoever, been at a party for the better part of saturday, and still managed to read to the 3rd (of 4) part of "White Teeth". Overall it could have been better progress-wise, but I'm not complaining.

Thursday 10 January 2013

3 weeks of DDD, day 10

I forgot to mention that I beat Dawn of War 2 for the second time yesterday. I still have Chaos Rising to go, but it was really fun to beat it again.

But I did nothing productive today. I have a cold and had to do some Chemistry, then decided to play PAYDAY with random guys. Turned out okay, we actually beat 3 heists on Overkill in 5 attempts total.

Wednesday 9 January 2013

3 weeks of DDD, day 9

Wednesdays are evil. Did Biology class, played an awesome Empires round, that's it. Should be more progress tomorrow, and I'll be reading the book to sleep.

Now, to sleep.

Yet to be named, pt35


*         *         *
Darkness turned into a clear night sky. It glittered from all the stars shining down on the ground. A big, round moon completed the image, slightly to the left of his view. He looked down. In front of him was a peaceful, grassy meadow swaying delicately in the wind. Trees bathed in darkness all around it, limiting his vision.
It reminded him of home. It made him feel homesick. He never thought of home in such merry tones. Until now. Why had he even left? He made a step forward, willing to enter the meadow.
The ground, instead of holding his weight, consumed him. He kept the meadow in sight for just a moment before darkness overwhelmed him again in the endless yet silent drop.
*         *         *
What actually happened was him taking a step down the stairwell while almost asleep, taken by the spell. He learned that as he fell flat on the cobbles, still holding onto Shirral, and landed on his wound. It sent a spike of pain through his entire body just to remind him it was still there and not enjoying his lifestyle. He groaned helplessly in response and tried to get up. The leg's pain very nearly multiplied. He won't get far on foot, and the fire was already well beyond the point of stopping with ordinary human means. He could see it in the distance, at the end of the street. He didn't know if it made him feel good or bad about it. He might have preferred to stay oblivious.

Dziesięć żądeł, pt28


Dobrze wybrał. Dopiero przy samym budynku musiał się zatrzymać, i to nie z powodu ochrony, a przez brak środków na wejście do środka.
Dookoła willi, jakieś dwa metry od eleganckich okien okalających salon, rósł prawdziwy mur iglaków, idealny do chowania się. Co kilka metrów był przerwany, dając wejście dalej, ale nie miał żadnych środków do otwarcia okien. Przysiadł więc za bujnymi drzewkami i zaczął się zastanawiać.
Ale nic mu z tego nie przyszło. Nie przychodził mu do głowy żaden sensowny pomysł, który mógłby wykonać z dostępnymi mu narzędziami. Żeby tylko miał nożyk do cięcia szkła! Niestety, nie pomyślał, aby coś takiego mu się kiedykolwiek przydało. Żyjesz i uczysz się, pomyślał.
Nagle usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Niemal podskoczył, chwycił za pistolet gotów do strzału i ucieczki. Opanował się i rozejrzał. Chyba ktoś otworzył mu wejście do budynku. Doszły go kroki i nucenie powoli oddalające się od niego. Sam ruszył do dziury w zielonym murze i popatrzył za hałasującym ochroniarzem. Stanął nad jednym z iglaków, rozsunął rozporek i "podlewał" roślinkę.
Owen nie czekał na lepszą okazję. Zakradł się do otwartych drzwi i wszedł do przepastnego salonu. Wyglądał na zaprojektowany przez stylistę i utrzymany w nowoczesnym stylu, pełnym plastiku, płytek, wygiętych kształtów i skóry na siedzeniach. No, i przeogromnej ilości rzeźb i obrazów.
Nie miał czasu się przyglądać. Ochroniarz zakończył swoje ogrodnicze czynności i wracał do środka. Dyskretnie ruszył do rogu pokoju i schował się za ogromnym fotelem. Zmieściłyby się w nim bez problemu ze dwie osoby. A za nim Owen.
Stróż jakby nigdy nic zamknął drzwi i wrócił do patrolowania wnętrza. Przeszedł niemal bez oglądania się przez salon i ruszył do światełka dochodzącego zza holu.
A w holu były schody na góry. Odczekał jakąś minutę po zniknięciu strażnika i ruszył do schodów. Najszybciej jak sobie pozwalał wszedł na piętro i na chybił trafił wszedł do pokoju po lewej.
Akurat był to jakiś gabinet. Przy każdej ścianie były półki pełne książek, a naprzeciw wejścia, przy oknie, stało potężne biurko z komputerem i czarny, skórzany fotel.
Kucnął w kącie i włączył GPS. Wskazywał na pokój sąsiadujący z tym. Wyłączył go i ruszył, walcząc z napięciem.
Na szczęście ten pokój też był pusty, a była to zachowana niemal całkowicie w bieli sypialnia. Duże, dwuosobowe łóżko zajmowało większość miejsca. Na ścianie wisiał potężny, płaski telewizor, pod nim komoda. Obok drzwi zapewne do garderoby. Widział takie plany w Internecie i sam taki chciał. Mógłby w sumie przerobić swój schowek, ale na co byłaby wtedy szafa?
Tak czy owak, najciekawsza rzecz była na stoliku przy łóżku. Obok lampki nocnej i budzika stał dumnie kolejny niebieski nabój. Podszedł doń i go chwycił, ucieszony z sukcesu.
Coś to za proste. Obrócił się jak szalony w kierunku drzwi, pistolet wymierzony do strzału. A tam nikogo nie było.

Tuesday 8 January 2013

3 weeks of DDD, day 8

Uneventful day, was rather tired after school. Played some Empires, dug deeper into "White Teeth". I hope to finish it before the weekend. We'll see how it goes.

And I had some PAYDAY with Wealthy, Youzy, Trickster and moonchild. Overall, those were fun, even if the last run didn't go too well (my fault it was, too :( ).

Tomorrow, Wednesday. Update day. More story coming.

Monday 7 January 2013

3 weeks of DDD, days 6 & 7

So yeah I missed one post but look I was playing Empires. And Dawn of War 2.

And today had more of those. I'm finish DoW soon though.

On a more progress-related note, I'm digging through "White Teeth". The book is actually really fun to read. Definitely surprised me.

Sunday 6 January 2013

3 weeks of DDD, day 5

I don't care that I did nothing, I played an awesome round of Empires.

I promise to read before I go sleep.

Friday 4 January 2013

3 weeks of DDD, day 4

So I may have not read a single bit of "White Teeth". But I wrote an equipment list for my polish story. It took up a single page.

Other than that, Fable and Empires. Fable is actually kind of fun once you shake off this awful console-port feel.

Thursday 3 January 2013

3 weeks of DDD, day 3

Well, the english story is down below. That's pretty much the only success today, writing this bit.

Aside from that, I spent the day watching. Anime, podcasts, let's plays, starcraft 2 casts. And playing a little. I played Fable 3 (still getting used to the bad console port), Dawn of War 2 (thing froze mid-game and I gave up), Far Cry 3 (I have a very heavy loot-whore complex) and Empires - almost drove a heavy tank onto the Slaughtered bridge as it went down. Awesome braking, stopped right at the edge of the river. Such a shame our CV was on the middle of it.

I sure hope tomorrow will be more productive. Readying myself mentally to read "White Teeth" by Zadie Smith as one of the books for the competition. How bad can it be, right?

Yet to be named, pt34


He sheathed the sword and carefully picked her off the floor. She felt heavy. With such a figure, she couldn't be. He tried to decide whether it was the effect of that wound or he was always this weak. Either way, it was yet another thing to add to his pile of concerns.
He moved to the stairwell. Limping while carrying someone was far less pleasant than when doing so alone. Life is cruel, he thought. Now, how hard could it be to get down to the street?
He yawned again. That spell certainly complicated things. Hw long could he resist it? Not for very long, surely.
Step by painful step he progressed. A few of them later he started to breathe heavily. A couple more steps made curses join the breathing.
And to his terror, his eyes resisted opening them. He felt dizzy, tired and hurt. So terrible. On a positive note, he almost made it to the bottom. Just a little more effort and he will have made it.
Five. Then four. He yawned. It was a monstrously long yawn. Three steps. The world spinned out of control. He forced himself down one more step. Just two left. He leaned against the wall. He was so tired. One more...
But he couldn't get his leg to move. Sleep was overwhelming him. He shut his eyes and let it settle. Then, he saw darkness.

Wednesday 2 January 2013

3 weeks of DDD, day 1 & 2

First off, no story tonight, I didn't write up enough beforehand, and got drawn into PAYDAY. I'll try to get it fixed tomorrow.

So, on the 21st, the second stage of the national english compteition will take place, and I am going to attend that. With some luck, I will pass the written part and go to speaking part, which is the following day, aka 22nd January. This has obviously nothing to do with any of you reading this, but it's kind of a biggie for me. Therefore, I decided to make a post every day about what progress I've made on any project that's going on in my life right now - this means the aforementioned competition, ordinary lessons, the extra stuff I take, and, most likely although unfortunately, gaming. And you'll get to see my struggle to become prepared, so yay!

Day 1 was, for simplicity, the 1st of January, on which day I've made absolutely nothing of any use, waking up at 1 PM. The only thing I did was conceive the idea.

Day 2 - today - has been a little bit better. I actually got to write this post, update the polish story, fail every english reader (please don't shout), did a little preparing for biology lessons (sigh) and realise that the spoken part will, in fact, be not as hard as I had previously imagined. And PAYDAY. Too much PAYDAY. But I'm okay with it, because I had some good times with Youzy, Wealthy and Trickster. I can write this out and leave it just like that because everyone reading this knows them anyways. Overall, good day. Let's see what the next 20 bring us.

Dziesięć żądeł, pt27


Obejrzał się dookoła - dalej nie widział nikogo - włączył GPS i patrząc uważnie na strzałkę wszedł do środka. Teraz się bał. Zganił się w duchu i ostrożnie szedł po marmurowej posadzce, starając się niczego nie potrącić w ciasnocie.
Stanął przed jedną z urn, strzałka na komputerku pokazywała dokładnie na wprost. Obejrzał okolicę urny licząc, że nabój - czy co tam wskazywały współrzędne - był na zewnątrz.
Niestety nie miał racji. Nie znalazł niczego. Opanował choć odrobinę drżenie ciała, uchylił wieko i wsadził rękę do środka.
Jakie to było obrzydliwe! W dotyku prochy były jak zwykły popiół, ale uczucie profanacji i jego strach były wszechogarniające. A co najgorsze, nic nie znalazł. Sięgnął nieco głębiej.
I tam coś poczuł. Aż podskoczył z wrażenia sięgnął jeszcze głębiej i chwycił coś metalowego. Pociągnął i jego oczom okazał się - okryty szczątkami, ale jednak - piąty nabój. Otrzepał rękę i pogładził idealne wgłębienia, w zdziwieniu oglądając sztukę.
A potem, bezceremonialnie, przypomniał sobie gdzie był i co zrobił.
Ściskając zdobycz w garści małymi krokami wycofał się na zewnątrz kaplicy, zamknął cichutko drzwi i ruszył szaleńczym biegiem po żwirowej alejce. Wyobraźnie dość dobitnie sugerowała mu, że wszędzie dookoła, a przede wszystkim tuż za nim, ktoś jest. Jednym susem przeskoczył bramkę, przebiegł przez ulicę i zatrzymał się dopiero na ogrodzeniu domu po drugiej stronie ulicy.
Oddychając ciężko, zdjął oślepiający go noktowizor i schował go wraz z nabojem do wewnętrznej kieszeni. Cmentarz miał za sobą i czuł się z tym bardzo dobrze. Wydawało mu się wręcz, że cel numer sześć nie stanowi dla żadnej przeszkody. Ruszył żwawym krokiem w kierunku willi.
Droga mijała spokojnie wśród jasno oświetlonych ulic i domków jednorodzinnych, które w miarę oddalania się od miasta rosły w rozmiarach i okazałości, oddalając się od drogi i zwiększając ogrodzenia.
Wreszcie skończyły się latarnie, dookoła nastała ciemność a przed nim, oświetlona kilkoma własnymi światłami, dominowała ustawiona na wzgórzu docelowa willa.
Ostatnie chwile spaceru minęły na opracowywaniu planu. Niestety, nie znał planu budynku, więc stwierdził tylko, że na sforsowanie muru zewnętrznego będzie potrzebna lina z hakiem, a reszta okaże się po drodze.
Przy rzeczonym murze wyjął z plecaka swoją linę, a z kieszeni noktowizor i przygotowany oglądał ogrodzenie. Oświetlone były tylko ścieżki od wejścia do budynku i te za domem, zapewne w ogrodzie. Reszta była skryta w ciemności, co mu nad wyraz pasowało.
Zauważył też paru ochroniarzy spacerujących tu i ówdzie. To oznaczało, że musiał być ostrożny i działać w cieniu. Da się zrobić, oczywiście, ale utrudnia to nieco sprawę.
Znalazł odpowiadające mu miejsce - niedaleko rogu posesji kilka całkiem sporych krzaków zasłaniało jego wejście. Sprawnie zarzucił hak, wspiął się na mur i zeskoczył po drugiej stronie. Zwinął linę i schował ją z powrotem do plecaka, a sam, pochylony i uważny, ruszył do celu pod osłoną cieni.