Wednesday 2 January 2013

Dziesięć żądeł, pt27


Obejrzał się dookoła - dalej nie widział nikogo - włączył GPS i patrząc uważnie na strzałkę wszedł do środka. Teraz się bał. Zganił się w duchu i ostrożnie szedł po marmurowej posadzce, starając się niczego nie potrącić w ciasnocie.
Stanął przed jedną z urn, strzałka na komputerku pokazywała dokładnie na wprost. Obejrzał okolicę urny licząc, że nabój - czy co tam wskazywały współrzędne - był na zewnątrz.
Niestety nie miał racji. Nie znalazł niczego. Opanował choć odrobinę drżenie ciała, uchylił wieko i wsadził rękę do środka.
Jakie to było obrzydliwe! W dotyku prochy były jak zwykły popiół, ale uczucie profanacji i jego strach były wszechogarniające. A co najgorsze, nic nie znalazł. Sięgnął nieco głębiej.
I tam coś poczuł. Aż podskoczył z wrażenia sięgnął jeszcze głębiej i chwycił coś metalowego. Pociągnął i jego oczom okazał się - okryty szczątkami, ale jednak - piąty nabój. Otrzepał rękę i pogładził idealne wgłębienia, w zdziwieniu oglądając sztukę.
A potem, bezceremonialnie, przypomniał sobie gdzie był i co zrobił.
Ściskając zdobycz w garści małymi krokami wycofał się na zewnątrz kaplicy, zamknął cichutko drzwi i ruszył szaleńczym biegiem po żwirowej alejce. Wyobraźnie dość dobitnie sugerowała mu, że wszędzie dookoła, a przede wszystkim tuż za nim, ktoś jest. Jednym susem przeskoczył bramkę, przebiegł przez ulicę i zatrzymał się dopiero na ogrodzeniu domu po drugiej stronie ulicy.
Oddychając ciężko, zdjął oślepiający go noktowizor i schował go wraz z nabojem do wewnętrznej kieszeni. Cmentarz miał za sobą i czuł się z tym bardzo dobrze. Wydawało mu się wręcz, że cel numer sześć nie stanowi dla żadnej przeszkody. Ruszył żwawym krokiem w kierunku willi.
Droga mijała spokojnie wśród jasno oświetlonych ulic i domków jednorodzinnych, które w miarę oddalania się od miasta rosły w rozmiarach i okazałości, oddalając się od drogi i zwiększając ogrodzenia.
Wreszcie skończyły się latarnie, dookoła nastała ciemność a przed nim, oświetlona kilkoma własnymi światłami, dominowała ustawiona na wzgórzu docelowa willa.
Ostatnie chwile spaceru minęły na opracowywaniu planu. Niestety, nie znał planu budynku, więc stwierdził tylko, że na sforsowanie muru zewnętrznego będzie potrzebna lina z hakiem, a reszta okaże się po drodze.
Przy rzeczonym murze wyjął z plecaka swoją linę, a z kieszeni noktowizor i przygotowany oglądał ogrodzenie. Oświetlone były tylko ścieżki od wejścia do budynku i te za domem, zapewne w ogrodzie. Reszta była skryta w ciemności, co mu nad wyraz pasowało.
Zauważył też paru ochroniarzy spacerujących tu i ówdzie. To oznaczało, że musiał być ostrożny i działać w cieniu. Da się zrobić, oczywiście, ale utrudnia to nieco sprawę.
Znalazł odpowiadające mu miejsce - niedaleko rogu posesji kilka całkiem sporych krzaków zasłaniało jego wejście. Sprawnie zarzucił hak, wspiął się na mur i zeskoczył po drugiej stronie. Zwinął linę i schował ją z powrotem do plecaka, a sam, pochylony i uważny, ruszył do celu pod osłoną cieni.

No comments:

Post a Comment