Obejrzał się dookoła - dalej
nie widział nikogo - włączył GPS i patrząc uważnie na strzałkę wszedł do
środka. Teraz się bał. Zganił się w
duchu i ostrożnie szedł po marmurowej posadzce, starając się niczego nie
potrącić w ciasnocie.
Stanął przed jedną z urn,
strzałka na komputerku pokazywała dokładnie na wprost. Obejrzał okolicę urny
licząc, że nabój - czy co tam wskazywały współrzędne - był na zewnątrz.
Niestety nie miał racji. Nie
znalazł niczego. Opanował choć odrobinę drżenie ciała, uchylił wieko i wsadził
rękę do środka.
Jakie to było obrzydliwe! W
dotyku prochy były jak zwykły popiół, ale uczucie profanacji i jego strach były
wszechogarniające. A co najgorsze, nic nie znalazł. Sięgnął nieco głębiej.
I tam coś poczuł. Aż
podskoczył z wrażenia sięgnął jeszcze głębiej i chwycił coś metalowego.
Pociągnął i jego oczom okazał się - okryty szczątkami, ale jednak - piąty
nabój. Otrzepał rękę i pogładził idealne wgłębienia, w zdziwieniu oglądając
sztukę.
A potem, bezceremonialnie,
przypomniał sobie gdzie był i co zrobił.
Ściskając zdobycz w garści
małymi krokami wycofał się na zewnątrz kaplicy, zamknął cichutko drzwi i ruszył
szaleńczym biegiem po żwirowej alejce. Wyobraźnie dość dobitnie sugerowała mu,
że wszędzie dookoła, a przede wszystkim tuż za nim, ktoś jest. Jednym susem
przeskoczył bramkę, przebiegł przez ulicę i zatrzymał się dopiero na ogrodzeniu
domu po drugiej stronie ulicy.
Oddychając ciężko, zdjął
oślepiający go noktowizor i schował go wraz z nabojem do wewnętrznej kieszeni.
Cmentarz miał za sobą i czuł się z tym bardzo dobrze. Wydawało mu się wręcz, że
cel numer sześć nie stanowi dla żadnej przeszkody. Ruszył żwawym krokiem w
kierunku willi.
Droga mijała spokojnie wśród
jasno oświetlonych ulic i domków jednorodzinnych, które w miarę oddalania się
od miasta rosły w rozmiarach i okazałości, oddalając się od drogi i zwiększając
ogrodzenia.
Wreszcie skończyły się
latarnie, dookoła nastała ciemność a przed nim, oświetlona kilkoma własnymi
światłami, dominowała ustawiona na wzgórzu docelowa willa.
Ostatnie chwile spaceru
minęły na opracowywaniu planu. Niestety, nie znał planu budynku, więc
stwierdził tylko, że na sforsowanie muru zewnętrznego będzie potrzebna lina z
hakiem, a reszta okaże się po drodze.
Przy rzeczonym murze wyjął z
plecaka swoją linę, a z kieszeni noktowizor i przygotowany oglądał ogrodzenie.
Oświetlone były tylko ścieżki od wejścia do budynku i te za domem, zapewne w
ogrodzie. Reszta była skryta w ciemności, co mu nad wyraz pasowało.
Zauważył też paru ochroniarzy
spacerujących tu i ówdzie. To oznaczało, że musiał być ostrożny i działać w
cieniu. Da się zrobić, oczywiście, ale utrudnia to nieco sprawę.
Znalazł odpowiadające mu
miejsce - niedaleko rogu posesji kilka całkiem sporych krzaków zasłaniało jego
wejście. Sprawnie zarzucił hak, wspiął się na mur i zeskoczył po drugiej
stronie. Zwinął linę i schował ją z powrotem do plecaka, a sam, pochylony i
uważny, ruszył do celu pod osłoną cieni.
No comments:
Post a Comment