Wednesday 27 February 2013

Dziesięć żądeł, pt33


No, może nie przedstawiciel kopytnych, ale takie odniósł wrażenie.
Całkiem spory, ale nie gruby człowiek z przekrwionymi oczyma i całkowicie niezadbanym, wielodniowym zarostem. Na głowie miał czapkę wyglądem - i może wiekiem - jak u radzieckiego czołgisty, skórzaną, brudną i naciągniętą na zapuszczoną fryzurę. Ubranie mógł równie dobrze ściągnąć z jakiegoś bezdomnego. No, chociaż nie było podarte. Ale brud był okropny. Tak jak toksyczna mieszanka dymu papierosowego i wódki, która wyszła z jego ust, gdy się odezwał.
- Towarzysz Owen? - Rzucił rześko. - Miałem po ciebie przyjść, z polecenia pana doktor. Gotowy do drogi? To ruszaj, i w dół!
Nie czekał na odpowiedź. Nie żeby był w stanie coś z siebie wykrztusić po takim wejściu. Z osłupienia wyrwał go dopiero trzask zamykanych drzwi do klatki schodowej. Porwał plecak, zamknął drzwi do mieszkania i niemal zleciał ze schodów na zewnątrz. Tam rozejrzał się za Nikitą. Wsiadał właśnie do zielonej taksówki stojącej przy drodze, biegnącej koło bloku. Pobiegł za nim i wsiadł, tak jak on, na tył samochodu.
- Na lotnisko, towarzyszu, pokażę gdzie! - Krzyknął na taksówkarza i rozsiadł się na dwóch miejscach.
Auto ruszyło, a Owen przyciśnięty do drzwi patrzył, jak odsuwa się w dal jego osiedle, przewija się wciąż zamknięta strzelnica, w oddali, między budynkami, przebija się willa.
Przez chwilę widział nawet wieżę kościoła, którego cmentarz odwiedził wczoraj w nocy. Słowem, szybkie podsumowanie wydarzeń.
A za nim...
No waśnie, za nim był przepity gość, który miał go dowieźć w jednym kawałku na dwa przeciwległe końce świata. W helikopterze. Prototypowym.

No comments:

Post a Comment